Holotropowa praca z traumą
Opublikowano: 19.07.2018
Sporo metod pracy nad sobą z pewnymi kwestiami radzi sobie doskonale – jest wręcz do nich stworzona. Z innymi radzi sobie nieźle, z jeszcze innymi gorzej, a w pewnych może nawet zaszkodzić. Nie inaczej jest tutaj z oddychaniem holotropowym.
O ile więc przy chorobie dwubiegunowej czy psychotycznych doświadczeniach warsztat holotropowy zdecydowanie nie jest zalecany – o tyle zupełnie inaczej sprawa wygląda przy depresji czy uzależnieniach, gdzie tego rodzaju terapia zorientowana na doświadczenie bywa nadzwyczaj korzystna. A jednym z najważniejszych z kolei zastosowań holotropowego podejścia jest radzenie sobie z traumatycznymi wydarzeniami.
Trauma to reakcja na ekstremalnie intensywne, nieprzyjemne doświadczenie – takie jak zagrożenie życia, gwałt, wypadek, tortury, kataklizm czy śmierć bliskiej osoby. Warto pamiętać, że duży potencjał wywoływania traumy mają też doświadczenia w odmiennych stanach świadomości, w których psychika jest bardziej plastyczna i bardziej podatna na wszelkie wdruki. Pamiętam szczególnie pracę z jednym klientem, który przeżywał wielomiesięczne posttraumatyczne symptomy po ucieczce przed policją, gdy był pod wpływem psychodelików. Niejednokrotnie też proces wewnętrznych przeobrażeń i śmierci ego, może być w odmiennych stanach odbierany jako realne zagrożenie życia – i skończyć się realną traumą (szczególnie w wypadku, gdy trwa wiele godzin i przebiega w nieprzyjaznym środowisku). Podobnie jest też z małymi dziećmi – dla nich traumatyczne mogą być wydarzenia nieco mniej niebezpieczne niż dla ludzi dorosłych (jak pozostawienie ich gdzieś samych przez kilka godzin).
W języku potocznym, stosowanym także przez wiele osób zajmujących się rozwojem osobistym, używa się terminu “traumatyczne” na nieco mniej (lub czasem znacznie mniej) dotkliwe wydarzenia, jak nieudany występ publiczny, rozstanie, utrata pracy, kradzież samochodu. Są to wielokrotnie faktycznie bardzo nieprzyjemne sytuacje i zostawiają nieraz trwałe ślady w psychice. Jednocześnie nie uruchamiają całego spektrum reakcji jakie występują przy prawdziwej traumie – i nie wszystkie metody do pracy z wydarzeniami “pseudo-traumatycznymi” będą skuteczne przy prawdziwej traumie – choć dość dobrze działa to w odwrotną stronę.
Osobiście tematykę traumy poznałem w praktyce, gdy tuż po moich dziewiętnastych urodzinach straciłem w wypadku samochodowym najlepszego przyjaciela, którego traktowałem jak brata (w dodatku bardzo niewiele brakowało, bym sam znalazł się wtedy w tym właśnie samochodzie). Przez kilka dni utrzymywał się u mnie szok i bardzo silne reakcje całego ciała (bezsenność, lęk, drżenie), na wiele miesięcy ogromne problemy na wszystkich możliwych polach (stany depresyjne i lękowe, wycofanie z życia, uzależnienie od alkoholu), a jeszcze przez wiele lat ciągnęły się za mną różne skutki tego wydarzenia, takie jak niechęć do wchodzenia w bliższe, przyjacielskie relacje (szczególnie z mężczyznami), obawa przed intensywną zabawą, opór przed jazdą samochodem i ogólnie dużo większa potrzeba nadmiernej kontroli w rozmaitych życiowych sytuacjach. Objawy te nie zmniejszały się samoczynnie, dopóki nie dotarło do mnie, że wciąż jestem pod wpływem traumy i warto zacząć z tym pracować.
Gdyby napisać to krótko i zrozumiale – trauma to reakcja na doświadczenie, którego ładunek emocjonalny jest tak ogromny, że organizm nie ma możliwości sobie z tym poradzić. Fale strachu, bólu, gniewu, rozpaczy czy bezsilności bywają wtedy tak wielkie, że człowiek doznaje pewnego rodzaju szoku, który nieraz potrafi skończyć się częściową a nawet całkowitą amnezją (choć znacznie rzadziej niż mowią o tym amerykańskie filmy). Szczególnie, że wielokrotnie nie można w danym momencie wyrazić tych uczuć z odpowiednią intensywnością. Bardzo często też nie można ich nawet do końca poczuć, gdyż organizm skupia się na przetrwaniu (gdy uciekającemu żołnierzowi włącza adrenalinę i ignoruje różne emocje oraz ból), zmniejszeniu cierpienia (podczas tonięcia włącza się dysocjacja i tonący postrzega sytuację bez emocji) albo jedno lub kilka uczuć jest tak silnych, że dominują całą resztę (kobieta podczas gwałtu czuje tak wielki strach i wstyd, że może nie mieć dostępu do gniewu). W ten sposób w ciele zostaje mnóstwo niewyrażonych, nieprzeżytych świadomie ekstremalnych doznań, które objawiają się często między innymi bardzo silnym spięciem wielu partii mięśni, utrzymującym się latami. Głównym problemem jest tu fakt, że organizm nie dokonuje automatycznie rozluźnienia po odpowiednim czasie, lecz symptomy traumy utrzymują się, mimo iż bezpośrednie niebezpieczeństwo już się skończyło – co dobrze obrazują historię o weteranach wojennych, kiedy po powrocie do domu ich ciała “czuły, że wojna trwa dalej”.
Dodajmy do tego fakt, że tym czasie mózg musi dokonywać mnóstwo bardzo ważnych aktualizacji. Być może pamiętamy z własnego życia, jak ciężko było nam przetrawić to, że jakaś znajoma para się rozstała, drużyna piłkarska przegrała ważny mecz lub znany aktor filmowy popełnił samobójstwo. Tak wiele wysiłku kosztuje nas nagła aktualizacja jakiejś ważnej części naszego świata, którą widzieliśmy do tej pory zupełnie inaczej. Nic więc dziwnego, że tracąc rękę lub własne dziecko, albo wiedząc, że czekają nas miesiące rehabilitacji lub całe życie bez najlepszego przyjaciela, musimy błyskawicznie dokonać prawdziwej rewolucji poznawczej we własnej głowie – a przecież jesteśmy już zdewastowani emocjami, które przetaczają się przez nasz organizm. Nic więc dziwnego, że do sporej ilości osób przez długi czas nie dociera to, co się stało.
Kolejna sprawa to to, że podczas traumatycznego doświadczenia nasze mechanizmy obronne przestają funkcjonować tak jak zwykle, więc cofamy się często emocjonalnie do tożsamości dziecka. Przeżywane doświadczenie zaczyna łączyć się z innymi podobnymi doświadczeniami w życiu, również we wczesnym dzieciństwie czy podczas porodu – tworząc całe gigantyczne ognisko zapalne łączące wszystko, co najgorsze w naszym życiu.
Te elementy połączone razem sprawiają, że następuje ogólne przeciążenie całego systemu. Wielokrotnie pracujący z traumą porównują to do zaburzenia w odtwarzaniu ciągłego filmu, jakim jest cała reszta naszego życia. Film, który nie został do końca przetworzony przez świadomość, zawiera w sobie rysy, kanty i dziury – i zaczyna wpływać na nas jako proces, który domaga się ciągłej uwagi i prowadzi do wielu paradoksalnych zachowań. I to niezależnie od tego, czy trauma jest w fazie aktywnej (ciągle o niej myślimy, pojawiają nam się flashbacki z sytuacji, wszystko nam się z nią kojarzy) czy też minęło od niej wiele lat i ciężko nam się z nią do końca zidentyfikować (możemy opowiadać o niej bez emocji czy też ledwo ją pamiętać i nie mieć zielonego pojęcia, że w jakikolwiek sposób nadal na nas oddziałuje).
Niedokończony film za wszelką cenę próbuje się automatycznie domknąć – zarówno przypominając całą sytuację przy bodźcach, które są w jakiś sposób do niej podobne (dlatego dla części zgwałconych osób każda próba stosunku będzie przypominała całe wydarzenie), jak również prowokując taką osobę do poszukiwania podobnych doświadczeń (stąd dziwna zdolność wielu takich osób do pakowania się w niebezpieczne sytuacje).
Niestety, obie te drogi najczęściej nie prowadzą do efektywnego rozwiązania. Gdy trauma przypomina się nagle przy błahych sytuacjach, praktycznie nikt nie będzie chciał wejść samodzielnie mocniej w proces, a raczej próbuje się go (mniej lub bardziej skutecznie) zablokować i stłumić, co zapętla całą akcję ponownie. Z kolei poszukiwanie niebezpiecznych wydarzeń kończy się niejednokrotnie kolejnymi traumami lub, w najlepszym razie, krótką ulgą i przymusem powtarzania tych zachowań ponownie.
Ogólnie całość można podsumować trzema klasycznymi rodzajami reakcji na taką sytuację: walką, ucieczką lub zamrożeniem. Chronicznie spięte mięśnie w jednych sytuacjach znieczulają, w innych powodują nadwrażliwe reakcje. Efekty somatyczne mogą być bardzo różne, wśród najczęściej powtarzających się znajdziemy: bezsenność, wyczerpanie, zaburzenia w odczuwaniu własnego ciała (które może być bardzo ciężkie lub bardzo lekkie), ogólną nadwrażliwość, przyspieszony puls i zmiany w ciepłocie ciała.
W takiej sytuacji niejednej osobie może się wydawać, że oddychanie holotropowe – a więc metoda nadzwyczaj intensywna, wywołująca bardzo silne emocje i ekstremalne reakcje, na sali pełnej krzyczących ludzi miotających się po materacach – to ostatnie, czego takiej osobie potrzeba. A jednak wiele lat praktyki pokazują, że jest to sposób (podobnie jak inne metody terapii przez doświadczanie) wręcz stworzony do radzenia sobie z sytuacjami traumatycznymi. I to całkiem dosłownie – Grof tworząc oddychanie holotropowe inspirował się tymi metodami pracy, które przy traumach miały szczególnie wysoką skuteczność.
Sam fakt, że jest to metoda bardzo skupiona na ciele, pomaga w przepracowaniu wielu wzorców i blokad, które pozapisywały się właśnie na prymitywnym, biologicznym poziomie. Poprzez spontaniczne, kierowane przez instynkt ruchy ciała, uruchamia się instynktowna inteligencja (podobnie jak u zwierząt radzących sobie z traumą) która kieruje ruchami zgodnie z tym, jak ta energia chce się wyrazić. Do tego przyzwolenie na głosową ekspresję wszystkiego przez krzyk, przekleństwa i wszystko, co chce się wydostać na wierzch, sprawia, że to, co nieraz przez wiele lat było blokowane, tutaj znajduje miejsce, by bez żadnej cenzury wyłonić się z podświadomości. Co więcej, działa tu mechanizm procesu grupowego – obecność innych uczestników, którzy przechodzą i wyrażają swoje ciężkie przeżycia, pomaga w wydobywaniu własnych, kojarzących się z podobnymi emocjami. Dodany do tego tzw. bodywork – czyli nacisk na życzenie uczestnika w miejsce, w którym odczuwane są emocje – potrafią bardzo intensywnie odwzorować kinestetyczny zapis traumy w ciele i przypomnieć ją w takiej intensywności, w jakie była oryginalna sytuacja (wciąż z niezbędnym do uzdrowienia poczuciem bezpieczeństwa i pewnością, że jest to tylko proces, a nie realne niebezpieczeństwo). Podobnie jak to, że tego typu metody powiększają też u większości osób zdolności wizualizacji – niejedna osoba czuje się wtedy tak jakby realnie doświadczała tamtej sytuacji.
Tak właśnie wyglądało to u mnie – gdzie poprzez pracę z procesem puszczałem pospinane mięśnie kręgosłupa wijąc się po materacu, przypominałem sobie moment, gdy dowiadywałem się wszystkiego, a mój mózg doznawał szoku – czy nawet topiłem się wraz z przyjacielem w jego samochodzie (co było nieprzyjemnym, ale przynoszącym ulgę domknięciem procesu myślowo-emocjonalnego “jak on się musiał wtedy czuć”). Miałem też okazję wypłakać wszystkie pojawiające się emocje w ramionach wspierającej mnie osoby.
Jednak oddychanie holotropowe i inne metody transpersonalnej pracy to znacznie więcej niż tylko nieskrępowana ekspresja i wracanie do traumatycznych wspomnień. Podczas takiej pracy następuje uruchomienie wewnętrznych mechanizmów uzdrawiających (o tym warto napisać cały oddzielny artykuł), które potrafią generować procesy znacznie bardziej skomplikowane, nieprzewidywalne i dopasowane do indywidualności uczestnika niż tylko przeżycie jeszcze raz traumatycznej sytuacji. Tak samo jak nikt nie przewidziałby tego, że jedna z pacjentek Grofa, nie mogąca poradzić sobie z niechcianym zalotnikiem, dozna identyfikacji z Dafne uciekającą przed Apollem i zmieniającą się w drzewo – podobnie nieprzewidywalnie mogą wyglądać procesy innych. Wpuszczanie po kolei wszystkich emocji działa jak wewnętrzny radar, który domyka niedokończone procesy i wyciąga wyparte rzeczy, jednocześnie z plastyczną psychiką budując o wiele sugestywniejsze obrazy i wizje.
W mojej pracy nad traumą pojawiły się również takie elementy, których się kompletnie nie spodziewałem (oczekując, że raczej będę przeżywał tylko te ciężkie chwile, o których pisałem wyżej). Na początku zacząłem doświadczać wielu radosnych chwil, które przeżyłem zanim moja trauma się wydarzyła – i przypominać sobie jak to było żyć bez niej. Jest to dość logiczne pod kątem terapeutycznym – gdyż trauma potrafi sprawić, że piękne sprawy doświadczane przed jej przyjściem są przyćmione i mniej istotne – proces jej leczenia może więc wymagać większego połączenia się z tymi właśnie rzeczami.
Później spontanicznie pojawiła się scena pożegnania z przyjacielem, którego to nie mieliśmy nigdy okazji odbyć. Pojawiła się równolegle na trzech poziomach – zarówno jako nastolatkowie, którymi wtedy byliśmy, jak i w aktualnym wieku (oczywiście z symulacją jego obecnego wieku), jak również jako dusze, które umówiły się na takie wspólne, uczące doświadczenie. Niezależnie od realności tamtej ostatniej, duchowej perspektywy, na poziomie psychologicznym dodało ono wielkiej ulgi i stanowiło symboliczne domknięcie tej relacji.
Pozostało jeszcze ostatnie pytanie – w jaki sposób podejść do tego, że to się w ogóle wydarzyło? Wspominać do końca życia? Zapomnieć i zostawić? Ten nieświadomy dylemat krążył mi po głowie latami, a żadna odpowiedź nie wydawała się odpowiednia – konflikt wewnętrzny trwał więc w najlepsze.
W pewnym momencie jednak stanęła mi przed oczami bardzo intensywna (odczuwałem emocje postaci jakbym nią był) ostatnia scena z “Człowieka z żelaza”, gdzie główny bohater mówi do zmarłego przed laty ojca z męską czułością, ale i pewnym pogodzeniem się z tym, że wszystkie tragiczne wypadki wydarzyły się dawno temu. Następnie odwraca się i idzie za rękę ze swoją żoną, zostawiając miejsce śmierci ojca z tyłu za sobą. Pełen szacunku, ale i ze świadomością, że życie toczy się dalej.
Czułem jak cała ta scena tak naprawdę dotyczy mnie i staje się nowym prototypem patrzenia na tamtą sytuację, domykając całościowo proces i sprawiając mocne wrażenie, że tamta sytuacja również należy do przeszłości. Dopiero kilka godzin później zacząłem zachwycać się tym, jak moja nieświadomość była w stanie z tych wszystkich setek obejrzanych filmów w ułamku sekundy, bez żadnej mojej świadomej woli, wybrać taką scenę, która tak idealnie odwzorowywała to, czego potrzebuję. Jednak tak właśnie wygląda praca przy tego rodzaju metodach – i nie jestem tu żadnym wyjątkowym przypadkiem..
Oczywiście u każdej osoby, przy różnych traumach, ten proces może wyglądać zupełnie inaczej. Mogą pojawiać się niezliczone elementy, których nie było u mnie – jak również zdecydowanie nie wszystko, co wyżej opisałem pojawia się w każdym procesie. Chciałem jedynie pokazać na konkretnym przykładzie, jak bogate doświadczenia pojawiają się podczas sesji w odmiennym stanie świadomości i w jaki sposób wpływają na pracę z traumą.
Kolejny z ważnych elementów to fakt, że podczas oddychania holotropowego następuje często podróż związana z danym uczuciem poprzez różne wydarzenia w życiu, w których to uczucie się pojawiało. W ten sposób przepracowuje się omawiane przeze mnie wyżej ognisko zapalne, w którym jedna trauma łączy się z kolejną. Pracując z jedną sytuacją możemy wrócić do kluczowych chwil dzieciństwa, w których powstał odpowiedni “fundament” pod traumę, możemy cofnąć się do traumy porodowej czy też widzieć doświadczenia osób z naszej rodziny, tworzące transgeneracyjne mechanizmy.
Kluczowym elementem holotropowej sesji jest bezpieczeństwo – facylitatorzy są specjalnie szkoleni do pracowania z traumą, do bezwarunkowej akceptacji wszystkich uczuć, do trzymania za rękę czy nawet przytulania osób w ciężkich procesach. Takie przytulenie może być wyjątkowym wsparciem szczególnie w przypadkach, gdy trauma wiąże się z opuszczeniem i samotnością – gdy mamy do czynienia z dziećmi opuszczonymi czy nawet porzuconymi przez rodziców lub byciem samemu w ekstremalnie trudnej chwili. Jednak również traumy spowodowane przez skrzywdzenie mogą być neutralizowane, jeśli ponownemu ich doświadczaniu towarzyszy bezpieczna bliskość innej osoby.
Bardzo często pracuje się wtedy najpierw z osobą innej płci niż tą, która spowodowała traumę (wbrew pozorom wcale nie zawsze z kobietami), a po jakimś (czasem naprawdę długim) czasie, nadchodzi moment, by korzystać z pomocy facylitatora, który jest tej samej płci co agresor – stając się doświadczeniem korektywnym i pomagając odzyskać zaufanie do osób tej płci.
Wsparcie doświadczonej osoby jest generalnie jedną z kluczowych rzeczy w takiej terapii. Pamiętam jak sam, mając już sporą wprawę w pracy transpersonalnej czy nawet w pracy z traumami u innych osób, gdy przyszło do pracy nad moją własną traumą, poczułem ogromny strach. Nie bardzo wierzyłem, że pozytywne przejście tego procesu jest możliwe, miałem wręcz poczucie, że nie powinno się grzebać w tak delikatnych obszarach psychiki. W pewnym momencie, przypominając sobie moment totalnego rozbicia psychicznego po tamtym wypadku, miałem obawy, że ten stan mi zostanie na stałe, a w swojej głowie słyszałem głos, który mówił mi, że raz sobie z tym poradziłem, wypierając to mocno, ale drugi raz już nie dam rady tego zrobić. W innej chwili, czując jak zagłębiam się w pospinane mięśnie wokół kręgosłupa, miałem wizje zwiędłych kwiatów, martwych zwierząt oraz opustoszałych i wysuszonych pustkowi. Zacząłem wtedy się obawiać, że być może moje ciało nie wytrzyma tej próby i rzeczywiście umrę – tak naprawdę to było wspomnienie sytuacji, w której to moja psychika nie wytrzymywała sytuacji i zaczynała masowo włączać mechanizmy obronne. Warto zaznaczyć, że moje ciało po całym tym procesie czuło się doskonale – zapamiętałem jednak z tego, jakim wyzwaniem może być ponowne zagłębienie się w takie doświadczenie i jak ważne jest wsparcie doświadczonych osób. Nawet zwykłe zapewnienie, że to tylko proces terapeutyczny i nie ma się czego obawiać, może mieć tu zbawienne skutki, gdyż tej perspektywy niejednokrotnie brakuje, gdy zagłębiamy się w tak bolesne miejsce naszej psychiki.
Kolejnym ważnym elementem pracy w odmiennych stanach świadomości jest to, że gdy jest ona odpowiednio moderowana (co najczęściej sprowadza się do zapewnienia totalnego bezpieczeństwa fizycznego i psychicznego podczas przygotowania, sesji i integracji), doświadczenie ukazuje się w porcjach, które psychika może strawić. Niejednokrotnie główne doświadczenie nie pojawia się od razu, na pierwszej sesji, tylko najpierw pojawia się jego fragment, a dopiero innym razem reszta. Czasem nawet nie jest to fragment tylko zapowiedź, która pomaga psychice przygotować się do kolejnych sesji. Mocne traumy potrafią być dzielone na kilka części, z których każda bywa albo oddzielnym wątkiem, albo oddzielnym etapem wydarzenia. Są sesje, które ewidentnie są zapowiedzią pewnych poruszanych kwestii i informacją, że w ogóle istnieją (co w przypadku dawnych traum wcale nie jest oczywiste). Są takie dające wstępne rozeznanie, są takie, w których pojawiają się same emocje lub doznania cielesne. Są takie, które są przełomowym doświadczeniem, a są takie, które są ich domknięciem. Wreszcie, są takie, które są pełne zasobów i pozytywnych doświadczeń, przygotowujących dopiero do pracy z traumą za jakiś czas. Wielokrotnie uczestnicy opowiadają, że gdyby nie ich poprzednie, nadzwyczaj pozytywne sesje, które bardzo ich wzmocniły, nie byliby gotowi zmierzyć się z pewnymi trudnymi doświadczeniami.
Mimo iż zawsze, poznając podczas czytania formularza medycznego i wywiadu telefonicznego historie uczestników, ostrzegam ich, że pewne trudne wydarzenia z ich życia mogą pojawić się ponownie na sesji, u znacznej większości z nich pierwsza sesja dotyczy zupełnie innego tematu. Przykładem jest zaleczona astma, której ataki, połączone często z atakami paniki, mogą wprawdzie pojawić się na holotropowej sesji w ramach traumatycznego wspomnienia (tak mówi praktyka z innych krajów), jednak żaden z uczestników naszych warsztatów, z którymi rozmawiałem, nie wspominał o takim doświadczeniu.
Ostatnim elementem wspomagającym radzenie sobie z traumą jest rytualna forma oddychania holotropowego czy innych praktyk z odmiennymi stanami świadomości. Intensywność i długość takiej sesji pomaga potraktować to jako swoistego rodzaju rozrachunek z przeszłością i ważne wydarzenie samo w sobie. Natomiast umysł chętnie domyka to poznawczo jako wydarzenia, podczas którego rozwiązaliśmy problem, zapisując je w pamięci jako przełomowe doświadczenie.