Co zrobić, jeśli moja miłość jest w związku?
Opublikowano: 15.03.2018
Decyzja co zrobić, jeśli osoba, która nam się bardzo podoba, jest już w związku – to jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów, jakie w kontekście relacji istnieją. To jednocześnie jeden z najbardziej ciekawych motywów filmowych czy literackich – od “Bridget Jones” przez “Ivanhoe”, “Casablancę” i “Pana Wołodyjowskiego” aż po “Titanica”. Jak zwykle przy takiej tematyce pojawia się sporo nielogicznych wypowiedzi, skrajne, spolaryzowane podejścia i silne oceny ludzkich postaw. A ponieważ jednak te sytuacje mogą się często zdarzać, a idealne warunki, gdzie oboje potencjalnych partnerów jest wolnych i szuka właśnie bratniej duszy, to jednocześnie warunki dość luksusowe, warto byłoby spojrzeć na tę tematykę głębiej i zweryfikować nasze odruchowe odpowiedzi.
Dla wielu osób próba rozpoczęcia poważnej relacji w momencie, gdy druga osoba jest w związku (szczególnie, gdy mówimy o związku małżeńskim), to egoizm, niemoralne zachowanie, a nawet działanie psychopatyczne. Inni podsumowują to jako samobójcza decyzja – partner, który zdradzi/zostawi partnera dla ciebie, może też zdradzić/zostawić ciebie dla kolejnej osoby. Jeszcze inni zwracają uwagę na to, że nie mamy prawa niszczyć życia niewinnemu człowiekowi, który mógłby ewentualnie zostać porzucony, tylko z powodu naszej zachcianki. Szybko powstają sugestywne narracje – niestabilnej i niewiernej partnerki, porzuconego dobrego i ciepłego partnera, cynicznej uwodzicielki, manipulanta rozbijającego związek, czy oszusta, który odszedł do innej – które bardzo szybko etykietują zamieszanych w sytuację.
Na męskich forach dotyczących relacji z kobietami (czy też mówiąc wprost – uwodzenia) jest takich dyskusji sporo. Część mężczyzn twierdzi, że trzeba mieć zasady i zajęte kobiety po prostu sobie odpuścić, żeby nie robić nikomu krzywdy. Druga część mówi, że w życiu trzeba dbać przede wszystkim o siebie i nie przejmować się za bardzo innymi – jednak w ich komentarzach bardziej niż zrozumienie sytuacji przebija się egocentryzm i patrzenie na to ze tylko ze swojej pozycji.
Oczywiście w takich sferach, gdy rozmawiamy o etyce i moralności, ciężko jest podać ostateczne rozwiązania i decydować za innych, co jest czarne, a co białe. Szczególnie, że ostateczne konsekwencje są tu bardzo ważne i dość nieprzewidywalne. Jak to ujął jeden z moich kolegów, jedno dziecko się dzięki takiej decyzji rodzi, a drugie nie urodzi się nigdy. Wszystko, co zatem będę w tym temacie pisał, nie może dotyczyć absolutnych przykazań czy nakazów, ale raczej różnych punktów widzenia, z których być może warto popatrzeć.
Cała taka dyskusja sprowadza się tak naprawdę do pytania – czy ważniejsza jest pewna umowa, którą mają między sobą partnerzy (powiązana najczęściej z monogamiczną wyłącznością) – czy też aktualne uczucia, i to zarówno jednego z partnerów, jak i nowej osoby pojawiającej się w tym systemie. Na to pytanie, w zależności od sytuacji i człowieka, można udzielić wielu różnych odpowiedzi.
Podejście monogamiczne, jakkolwiek dla wielu osób zupełnie oczywiste, nie jest tu jedyną możliwością – i sama świadomość tego, że można umawiać się na zupełnie inne sposoby, nieco może zmienić perspektywę na ową umowę między ludźmi, która tak naprawdę jest tylko pewną formą porządkującą świat uczuciowy, a nie obiektywną wartością, wszędzie na świecie od stuleci taką samą.
Gdy ludzie zaczynają czuć do siebie seksualne i romantyczne uczucia, a jednocześnie inne aspekty (rodzinne, majątkowe, geograficzne, zawodowe, etyczne) nie uniemożliwiają im spędzania razem życia, zaczynają naturalnie porządkować swoje życie i nadają tej relacji pewną formę organizacyjną – nieco podobnie do tego, jak współpraca kilku osób przekształca się w spółkę biznesową. Ta forma zakłada wspólne plany na przyszłość, najczęściej wspólne zamieszkanie, uregulowanie życia seksualnego czy też sposoby spędzania wolnego czasu. Oczywiście, jak wiele osób oburzonych zaoponuje, umowa związkowa jest czymś innym niż biznesowa.
Jest to prawda – kluczem przy biznesowej są kwestie finansowe (ludzie mogą się nie lubić, ale dopóki ma to sens biznesowy mogą dalej prowadzić biznes), a przy związku kluczem są kwestie uczuciowe. Umowa w związku powstaje pod wpływem uczuć – i wbrew temu, o czym niektórzy marzą, może zostać błyskawicznie rozwiązana, gdy te uczucia się zmienią. O tych brutalnych prawach świata uczuciowego większość z nas przynajmniej raz się przekonała, a wielu jeszcze przynajmniej raz się przekona. Warto więc mieć zawsze na uwadze, że natura umowy monogamicznej (rozróżniamy to oczywiście od historycznego małżeństwa z powodów politycznych) między partnerami jest uczuciowa – i uczucia są wystarczającym argumentem na jej zawieranie i rozwiązywanie. Wprawdzie kultura oraz indywidualne oczekiwania nieraz próbują to przekształcić w bardziej trwałą i prawilną formę, jednak tam, gdzie zależy to od uczuć romantycznych ludzi, jest to raczej z góry skazane na niepowodzenie. Skoro ludzie potrafią zrezygnować dla miłości z bycia królem, dobrze płatnej pracy, mieszkania w ojczyźnie, uzależnienia czy dobrego imienia – to będą też w stanie zrezygnować z dawnej umowy.
Przyczyn, dlaczego dla wielu osób te umowy są tak ważne, że są w stanie zrezygnować z własnego szczęścia, można szukać długo. Tak jak niektóre zakazy religijne dotyczące seksu analnego, oralnego lub grupowego mogły mieć higieniczne wyjaśnienia – w tamtym świecie masowe pójście za impulsami seksualnymi mogło prowadzić do chorób i zagłady całych społeczności – tak samo może być i tutaj.
Wbrew niektórym fantazjom męskim o zniesieniu monogamii i pozwoleniu na totalną swobodę w tym zakresie, takie rozwiązanie mogłoby nie być najfortunniejsze w patriarchalnym świecie, w którym żyliśmy przez setki lat. Bardzo możliwe, że grupa najsilniejszych samców zdobyłaby wtedy dostęp do wszystkich samic, a cała reszta musiałaby obejść się smakiem. Rozwiązanie monogamiczne (nigdy oczywiście nie przestrzegane w stu procentach) sprawia, że większość samców ma swoją partnerkę – nie jest to dla nich najlepsze rozwiązanie, ale daje im jakąś satysfakcję. Dla społeczeństwa może to generować mniejsze konflikty. Wiele osób może być więc zainteresowanych tym, by instytucja związku i związana z tym umowa były ważniejsze niż jakieś ulotne uczucia. Wtedy powstają umowy społeczne i tematy tabu.
Podobnie warto zwrócić uwagę na to, że większość czasu żyliśmy w znacznie mniejszych społecznościach, gdzie “odbijanie partnera” prowadziłoby do popsutych relacji obrębie wioski czy miasteczka – a więc społeczeństwu zależało nam tym, by nie rozbijać relacji tylko wprowadzić dookoła tego pewne granice. Biorąc pod uwagę to, że w dawnym czasach częstą reakcją w takich sytuacjach były zabójstwa czy też wojny rodów, czy całych krajów – nie ma się co dziwić, że “dobre obyczaje” nakazywały unikać zajętych partii.
Ponieważ całkowita monogamia nie jest wcale zgodna z biologicznymi potrzebami naszego gatunku, ponieważ mamy potrzeby seksualne przez cały rok i uprawiamy seks dla przyjemności, ponieważ mamy mechanizmy w rodzaju “efektu koguta” (nowość podnieca) – to w każdej kulturze konieczne było jakieś normowanie sfery seksualnej i wprowadzanie przynajmniej podstawowych zasad. Im większa agresja i możliwość groźnych konfliktów – tym większy szacunek do umowy między partnerami (i proporcjonalnie większy do umowy małżeńskiej). Na tyle, że podstawowa natura tej umowy – czyli zorganizowanie życia uczuciowego, znika z pola widzenia.
Kluczowe więc wydają się pytania:
1) Czy można łamać postanowienia tejże umowy z partnerem?
2) Czy można ją rozwiązać, gdy ma się bardziej atrakcyjną alternatywę?
3) Czy mamy prawo proponować komuś rozwiązanie tej umowy ze swoim partnerem?
1) CZY MOŻNA ŁAMAĆ POSTANOWIENIA UMOWY Z PARTNEREM?
Generalnie moja odpowiedź w temacie pierwszym jest dość prosta. Nie popieram łamania umowy w żadnej formie. Stąd też wszelkie sytuacje zdrady (niezależnie od tego czy to stosunek czy pocałunek) stanowią dla mnie takie samo zło jak oszustwo finansowe. W tym sensie naturalna i słuszna jest też obawa, że osoba, która nie szanuje umowy ze swoim obecnym partnerem, może nie szanować też tej, którą będzie mieć z Tobą.
Oczywiście za niedopuszczalne uważam też wszelkie nieuczciwe zabiegi ze strony “nowego kontrahenta” – manipulacje mające ograniczyć świadomość osoby decydującej, ze szczególnym uwzględnieniem wprowadzania jej w błąd, że jest się zainteresowanym związkiem, gdy chodzi tylko o zdradę.
Podobnie rozumiem też dobrze podejście, w którym nie chcemy wspierać nieuczciwości i dlatego odmawiamy seksu z osobą, która jest w związku i nam się trochę podoba. Nawet jeśli byłaby to dla nas jednorazowa przygoda i nie musimy się długoterminowo przejmować jej nieuczciwością.
2) CZY MOŻNA PO PROSTU ROZWIĄZAĆ UMOWĘ, GDY MA SIĘ BARDZIEJ ATRAKCYJNĄ ALTERNATYWĘ?
Tutaj sprawa jest dla wielu osób bardziej skomplikowana i postawy mogą być naprawdę różne. Duża część osób uważa, że związek powinien trwać, póki nie stanie się coś strasznego, co mogłoby uzasadnić skrzywdzenie partnera zostawieniem go. Dopóki też nie dojdzie do zakończenia związku, wykluczone jest dla nich jakiekolwiek interesowanie się innymi osobami. Można by powiedzieć, że ich okres godowy trwa jedynie po rozstaniu, a ich głównym marzeniem byłoby stworzenie stabilnego, jak najdłuższego (najlepiej na całe życie) związku, nawet kosztem obniżenia jego jakości uczuciowej. Ich główną metaforą w tym kontekście (być może w całym życiu) byłoby budowanie. Można by ich określić mianem “totalnie monogamicznych”.
Po odcedzeniu nielicznej grupy poliamorystów oraz liczniejszej, ale nie branej przeze mnie pod uwagę tutaj grupy osób egoistycznych (“mnie obowiązują inne zasady niż partnera”), pozostaje jeszcze jedna ważna grupa.
Byliby to ludzie żyjący bardziej w metaforze podróży, uważający, że kluczowe jest podążanie za tym, co się teraz czuje (część z tych postaw i decyzji może być oczywiście niedojrzała i pełna iluzji), a do rozstania nie potrzeba żadnego innego powodu niż to, że chce się teraz podjąć taką decyzję. Dla takich osób dopuszczalne jest rozwiązanie umowy ze skutkiem natychmiastowym i na to samo pozwalają partnerowi (nie oznacza to, że nie przeżywają wtedy żadnych negatywnych uczuć – ale, że po prostu rozumieją, że partner ma do tego pełne prawo).
Postawy takich osób można by określić jako “monogamię seryjną”.
Oczywiście nie musi to oznaczać chaosu i totalnej niepewności – gdy związek jest dobry i prosperuje, jest praktycznie nie do zniszczenia – i nie zmienią tego żadne propozycje czy nawet chwilowe fascynacje .
Warto więc zauważyć, że osoby spierające się w tytułowym temacie mogą tak naprawdę spierać się o to, czy słuszna jest monogamia czy monogamia seryjna. I że duże nieporozumienia mogą się pojawić, gdy jeden z partnerów “buduje” i jest w monogamii, a drugi podróżuje i wyznaje “monogamię seryjną”. Sytuacja się komplikuje, gdy jedna ze stron wprowadza drugą w błąd, lub gdy oboje zakładają u partnera identyczny model jak u siebie. Lub gdy jedna próbuje zmusić drugą do swojej postawy, na przykład nie pozwalając jej odejść, póki nie ma do tego “powodu”.
Niektórzy ryzykują stwierdzenie, że nasza cywilizacja ulega właśnie przekształceniu z monogamicznej do “monogamii seryjnej”.
Świadome tkwienie w monogamii seryjnej wymaga skonfrontowania się z lękiem i poczuciem nietrwałości – wiemy, że tak naprawdę nie posiadamy partnera na zawsze, tylko, że wszystko zależy od uczuć, które mogą się zmienić (paradoksalnie wiele osób jest wtedy o wiele bardziej zmotywowanych do dbania o związek).
Warto zauważyć, że oczywiście granica między obiema postawami bywa umowna – ciężko znaleźć kogoś, kto przejawia skrajną wersję monogamii (“niezależnie od tego jak mnie traktujesz, nigdy Cię nie zostawię”) – choć niektórzy z bardzo silnymi religijnymi motywami mogą mieć takie podejście w związku małżeńskim. Reszta osób posiada większe lub mniejsze kryteria, które trzeba spełnić, by wyjść ze związku. Wciąż jednak ‘umowa” oznacza bardziej stałe “posiadanie partnera”, a każda osoba z zewnątrz która próbuje zbliżyć się do kogoś, dokonuje według nich aktu agresji.
Tymczasem w “monogamii seryjnej” ten układ nie jest taki stały. Opis tego podejścia jako “jestem z tobą, dopóki nie znajdę kogoś lepszego” jest dość brutalny i zwraca uwagę zbyt mocno na aspekt hierarchiczny (który występować wcale nie musi), lecz możnaby to opisać jako “jestem z tobą, dopoki nie poczuję do kogoś wiekszego uczucia niż do ciebie”. I choć, jak pisałem wyżej, praktycznie każda para ma choć odrobinę tego układu między sobą, dla niektórych osób będzie on zupełnie jawny. Będą wtedy czuli, że ich partner ma po prostu prawo kierować się uczuciami i w każdej chwili wybrać kogoś innego.
Nie sprawia to, że jest to doświadczenie miłe. Ale nie oskarża się wtedy partnera o zbrodnię i nieetyczne czyny. Rozumiem związany z tym ból i cierpienie, bo sam w podobnej sytuacji byłem i choć z pewnością wolałbym jej wtedy uniknąć, to ciężko mi było oczekiwać od partnerki, by rezygnowała ze swoich uczuć w imię… nawet nie wiem czego. Umowy? Litości? Prawa pierwszeństwa? (że niby ją sobie zarezerwowałem?) Tego, że nie zrobiłem nic strasznego? Czy może po prostu w imię moich uczuć i tego, że moim zdaniem są ważniejsze od jej pragnień?
W takich chwilach warto sobie odpowiedzieć szczerze na pytanie – a co jeśli mój partner bedzie szczęśliwszy z kim innym? Czy wiedząc o tym, chciałbym go zatrzymać dla siebie? Czy mówimy w takich sytuacjach bardziej o miłości czy o posiadaniu i terytorializmie, podobnym jak u większości zwierząt?
Oczywiście u niejednej osoby przy rozstaniu może pojawiać się frustracja. Czasem spowodowana niespełnieniem obietnic – wtedy oczywiście możemy za to winić partnera. Czasem tym, że za mocno zainwestowaliśmy w ten związek, poświęcając się w imię wspólnej przyszłości. Bardzo często oprócz naturalnego smutku związanego z odejściem ukochanej osoby dochodzą pojawiające się schematy związane z opuszczeniem, skrzywdzeniem czy poczuciem gorszości i wadliwości – a to sprawia, że czyjaś decyzja o pójściu za uczuciami może powodować u nas wielkie cierpienie.
Jednocześnie pozostaje pytanie, czy mamy prawo zabraniać partnerowi je wywoływać, żądać od obcej osoby by nie tworzyła sytuacji w której może się ono pojawiać i w jakikolwiek sposób utrudniać partnerowi poszukiwanie szczęścia. Dużo lepsze może być pójście na własną terapię.
Kiedyś pewna kobieta podzieliła się ze mną historią, gdy jej partner nalegał na spotkanie z nowym “kandydatem”, by wspólnie ustalić, kto powinien z nią być (w praktyce polegało to na namawianiu nowego, by się wycofał, gdyż “ona nie wie, czego chce”). Czuła się wtedy zupełnie przedmiotowo potraktowana i przywodziło jej to na myśl najgorsze skojarzenia z patriarchatu, gdzie dwóch mężczyzn decyduje w jaki sposób podzielić się swoją własnością.
Ja osobiście nie wyobrażam sobie także satysfakcji w sytuacji, gdy tkwiłbym dalej w związku jedynie z powodu litości, jaką poczuł do mnie inny mężczyzna podobający się mojej partnerce.
3) CZY MAMY PRAWO PROPONOWAĆ KOMUŚ ROZWIĄZANIE UMOWY ZE SWOIM PARTNEREM?
Nawet jeśli zgodzimy się, że każdy ma prawo odejść ze związku kiedy chce i wybrać innego partnera, zupełnie inną kwestią może być to, czy my mamy prawo (i oczywiście czy w ogóle chcemy) pojawiać się w tym systemie i stawiać innych przed taką decyzją.
Jednym z przejawów nieświadomego oporu może być to, że wchodząc w taki układ (nie licząc egocentrycznych pobudek) wyraża się jednocześnie zgodę na monogamię seryjną – skoro ja mam prawo zaoferować siebie osobie w związku, to kiedyś ktoś może tak samo zrobić mi. Oczywiście jest to zgoda czysto pozorna, gdyż może ci się to przytrafić nawet wtedy, gdy sam/a masz “swoje zasady”.
Argumentem, który często jest podnoszony – należy poczekać, aż związek sam się rozpadnie i wtedy, gdy sytuacja jest czysta, można się ujawnić. Póki bowiem związek trwa, oznacza to, że on/ona po prostu chce być z nim/nią.
Zapomina się tu o tym, że podjęcie decyzji o rozstaniu jest nieraz bardzo ciężkie. Szczególnie przy pewnych cechach osobowości, szczególnie, gdy czuje się odpowiedzialność za partnera i szczególnie, gdy związek trwał wiele lat i ma się silną więź przyjacielską – i gdy trzeba dokonać przy tym wielu istotnych zmian (przeprowadzka, podział majątku, firmy itd). Dlatego odwleka się ją niejednokrotnie stanowczo zbyt długo. Wiele osób w takiej sytuacji mówi, że patrząc wstecz, taką decyzję warto było podjąć dużo wcześniej, a co gorsza, gdyby na horyzoncie nie pojawił się nowy partner, decyzja byłaby odwlekana jeszcze dłużej. Nowa osoba wywołuje nieraz silne uczucia, które uświadamiają jak wiele brakowało w dawnym związku, czego nieraz nie widać z powodu typowego marazmu czy lęku przed samotnością.
I o ile można oczywiście wyobrazić sobie sytuację, gdy ktoś zmęczony rutyną w związku, który jednak jest wartościowy, wpada w wielką projekcję na temat nowej osoby, odchodzi od partnera a potem żałuje – to jednak warto po prostu zastanowić się jak odróżnić takie projekcje od wartościowej szansy na piękną relację, a nie wylewać dziecko z kąpielą. Nawet w przypadku błędnej (według samego odchodzącego) decyzji warto to nazywać po prostu błędną – a nie niemoralną czy nieetyczną decyzją.
Osobiście – byłem w takich sytuacjach kilka razy, w każdej z ról. Zarówno będąc w pozycji kogoś, komu podoba się osoba będąca w związku, który nie jest moim zdaniem do końca satysfakcjonujący i kto czuje pełne prawo do tego, by ją po prostu o swoich uczuciach poinformować. Także (i to doświadczenie było dla mnie najcenniejsze dla zrozumienia tego tematu) będąc w relacji, ale jednocześnie czując coraz większe połączenie z inną osobą – i czując, że mam pełne prawo podejmować decyzję z kim chcę być w związku, niekoniecznie uznając prawo pierwszeństwa i nie chcąc, by przez niepisane zasady być tego wyboru pozbawionym. Przykre uczucia, jakie przeżyłem będąc w tej trzeciej roli, nie są moim zdaniem usprawiedliwieniem, by zabraniać ludziom, którzy mogą się sobie podobać, łączyć się w pary i otwarcie komunikować swoje uczucia.
Nazywanie tego “odbijaniem komuś męża” czy “poderwaniem komuś dziewczyny” nie tylko zakłada prawo własności, ale traktuje ludzi jako nieświadomych i biernych, pozbawionych własnej decyzyjności, których czyjaś zła intencja może “odbić”. Owszem, mogą się przy takiej okazji pojawiać manipulacyjne zagrywki, pokazywanie siebie w lepszym świetle niż partner, czy też kłamstwa i zdrady – to jednak wyraźnie warto rozgraniczyć od uczciwej komunikacji uczuć.
Kluczem jest wtedy moim zdaniem intencja – nie jako wygranie za wszelką cenę z aktualnym partnerem i przywłaszczenie sobie “zdobyczy”, ale jako poinformowanie o swoich uczuciach, podzielenie się tym, co w środku i zostawienie drugiej osobie decyzji na temat tego, co chce zrobić. Swoją drogą, takie rozwiązania podają często terapeuci jako najzdrowsze i najuczciwsze. Zarówno w stosunku do siebie, jak i do drugiej osoby, z którą coś zaczyna cię łączyć.
Niektórzy twierdzą, że nie mamy prawa wkraczać do czyjegoś związku. Pomijając to, że jeśli obie osoby w związku nie będą miały na to ochoty, to nikt do niego nie wkroczy – to pytanie można też odwrócić. Czy masz prawo nie informować drugiej osoby, o tym, że czujesz do niej coś silnego i jeśli dokona wyboru, może diametralnie zmienić swoje życie? Czy masz prawo swoją biernością opóźnić rozpad skazanego na porażkę związku, co może nie być wcale dobre nie tylko dla osoby, która nam się podoba, ale również dla porzucanego partnera?
Oczywiście warto wziąć pod uwagę też inną opcję – może związek przechodzi chwilowy kryzys i gdyby nie ja, po prostu pogodziliby się i byli razem dalej?
Bardzo często przy takich decyzjach (prowadziłem nieraz sesje z osobami, które przed nią stoją) pojawia się konflikt wewnętrzny między dwiema częściami. Jedna z nich może być egoistyczna, która twierdzi “jestem lepszą opcją niż obecny partner”. Druga z kolei może ją kompensować i powstrzymywać przed działaniem, twierdząc że nie jest ono moralne i że pewnie obecny związek jest ważniejszy. W obu jednak opcjach pojawia się założenie, że to my wiemy, jaka jest prawda i to my powinniśmy zadecydować. A tak naprawdę decyzja zależy w dużej mierze od drugiej strony i warto o tym pamiętać.
Nie chciałbym jednocześnie, by ten tekst stanowił zachętę do robienia tego, na co się ma ochotę i całkowitego porzucenia moralności i empatii. Moim zdaniem, gdy osoba jest w związku, zdecydowanie zmieniają się kryteria wejścia – mniej jest przestrzeni na niezobowiązujące spotkania, sprawdzania, rozmyślania się i zabawę. Warto podejmować decyzje dopiero wtedy, gdy uczucia są przynajmniej tak samo silne jak obecny związek.
Wracając do wspomnianej przeze mnie metafory biznesowej – czy umowa, którą proponujemy jest korzystniejsza od obecnej? Jeśli tak, druga osoba ma prawo rozwiązać obecną i zawrzeć nową, oczywiście bez łamania postanowień starej. Nie są to oczywiście obiektywne zalecenia, jak zresztą wszystko co dotyczy etyki.
Ostateczna decyzja należy już do każdej z osób stojących przed takim dylematem, warto po prostu pamiętać, że zakaz nie jest tu prawdą objawioną, a łamiący go nie muszą być łajdakami, których kiedyś spotka za to kara.