Dlaczego Twoje osiągnięcia mogą być mało warte – czyli yoga of daily life
Opublikowano: 19.12.2016
Kiedyś lekkomyślnie kąpałem się w morzu mimo czerwonej flagi. Po jakimś czasie dostałem się pod wpływ silnych fal, nad którymi straciłem kontrolę i nagle poczułem, że jestem bliski utopienia się. Gdy już wyszedłem cało z sytuacji, zacząłem zastanawiać się przez chwilę nad pewnym paradoksem. Nieważne, że przez całe życie dostarczałem organizmowi dużo tlenu – ważne, że gdybym przez ostatnich kilka chwil tego nie zrobił, całe życie byłoby przekreślone – tak silny i nieodwracalny byłby wpływ tych ostatnich chwil.
Podobnie jest zresztą w przypadku wielu innych zagrożeń – to, jak bardzo się było zdrowym, jak dobrze się odżywiało i ile uprawiało się sportu, nie ma aż tak wielkiego wpływu, jeśli wystawi się kogoś na kilka godzin morderczego pustynnego słońca lub arktyczny mróz. Tak wielkie znaczenie dla naszego organizmu ma to, co się działo ostatnio.
Jest pewna iluzja, która tak często zdarza się moim klientom podczas pracy nad różnymi dziedzinami, że zdecydowałem się poświęcić jej ten artykuł, szczególnie, że sam nieraz się na nią nabrałem. Po prostu jest czymś tak mocno zakorzenionym w naszej ludzkiej naturze, że choć, gdy jest nazwana – wydaje się oczywista, wiele osób nieświadomie w nią wpada, spoczywając co chwila na laurach.
Jest to iluzja związana z pewnego rodzaju trwałością i przypisaniem różnych efektów do naszej tożsamości, a nie do konkretnych zachowań. Polega to na tym, że kiedy nabywamy pewne umiejętności albo wchodzimy w pewne stany lub tryby, które prowadzą do dużych osiągnięć, przywiązujemy się do nich tak bardzo, że traktujemy je jako coś nam przypisanego, niezależnie od tego, co będziemy później robić na co dzień .
W naturze człowieka jest pewien proces “utożsamiania” wszystkiego. Od mówienia do samochodu lub Księżyca (zostawmy na bok dyskusje czy ma to sens), przez abstrahowanie z wielu bodźców czym jest “Ja”, przez ustalanie które z moich cech są “Ja” a do których nie chcę się przyznać, aż po proces tutaj opisany. Efekty różnych działań, zamiast konkretnym zachowaniom, zaczynamy przypisywać swojej stałej naturze i oczekiwać od nich wysokiej trwałości, a czasem nawet wieczności.
W sferze czysto fizycznej dla większości osób prawidłowe postrzeganie sytuacji jest o wiele łatwiejsze. Wiadomo, że niezależnie od tego, jak bardzo masz wysprzątane mieszkanie – jeśli nie będziesz tego robić regularnie cały czas, będzie brudne. Wiadomo, że nieważne jak wiele lat było wysprzątane – jeśli przez ostatnie 2 godziny bawiła się w nim grupka dzieci, może wyglądać gorzej niż wiele innych, znacznie bardziej zaniedbywanych na co dzień.
Niezależnie od tego, jak długo ćwiczyło się na siłowni lub biegało – jeśli zrobiło się kilkutygodniową przerwę, wyniki drastycznie spadną (i równie drastycznie wzrosną po paru tygodniach treningu). W tych obszarach ewidentnie widać, jak istotne jest to, co się robiło w ostatnim czasie. Niestety, nie jest to dla ludzi jasne w rozwoju osobistym.
Wiele osób interesuje się narzędziami rozwojowymi, psychologicznymi czy duchowymi w konkretnych momentach, kiedy potrzebują pomocy. Bardzo często liczą wtedy na to, że za pomocą jakiegoś narzędzia, techniki, praktyki (mniej lub bardziej wymagającej pracy) doprowadzą do jakiegoś przełomu i od tej pory będą mieli spokój.
Po terapii związkowej relacja w parze się naprawi i od tej pory zawsze, bez żadnego wysiłku, będzie dobrze. Po określonej liczbie medytacji osiągniemy oświecenie (albo przynajmniej będziemy już duchowo rozwiniętymi osobami) i będziemy mogli odpoczywać . Po iluś procesach biznesowych staniemy się mocnym graczem na rynku i biznes będzie już kręcił się sam. Po warsztatach dla rodziców zrozumiemy swoje dziecko i proces wychowywania będzie przebiegał gładko i przyjemnie.
Owszem, trochę winy ponoszą tu też reklamy warsztatów, szkoleń czy konferencji. Stań się szamanem w tydzień. Uporządkuj swoje życie. Pozbądź się stresu. Stań się facetem, jakiego pragną kobiety. Zbuduj swoją markę. Oczyść swój organizm jednym zabiegiem. Te wszystkie reklamy pisane w trybie dokonanym tworzone są w sposób, który sugeruje, że jeśli raz wykonasz pewien proces, do końca życia możesz jechać na jego fali.
Takich procesów jest jednak w rozwoju bardzo mało. Owszem, z jedną konkretną sytuacją nieraz wystarczy jeden dobrze zrobiony proces, by ten konkretny problem zniknął raz na zawsze. Mała jest jednak szansa, by na zawsze podniosło to również standard życia, gdyż świat generuje ciągle nowe wyzwania.
Wyobraźmy sobie cuchnącego średniowiecznego pachołka, który po wielu latach wpadł na pomysł, by się wykąpać. Oszołomiony efektami zdrowotnymi, zwiększonym powodzeniem u kobiet i ogólnie czujący się lepiej, wszystkim opowiada o cudownej metodzie, która zmieniła jego życie. Po kilku dniach lub tygodniach, z rozczarowaniem jednak mówi, że efekty przestały być bardzo widoczne i musi myć się jeszcze raz. Śmiejąc się prawdopodobnie z niego, nie zwracamy nieraz uwagi, że podobnie życzeniowe myślenie mamy przy rozwojowych narzędziach, licząc, że będą działać do końca życia. A jeśli nie – to coś jest z nimi nie tak.
Jedne rzeczy – jak planowanie czy delegowanie zadań, albo różnego rodzaju prace z negatywnymi emocjami warto robić codziennie. Inne, jak praca na pewnych relacjach czy obszarach życia – nieco rzadziej. Jeszcze inne, jak radzenie sobie z poważnymi kryzysami – raz na kilka miesięcy czy nawet lat. Ale co jakiś trzeba trzeba je zrobić.
Zdaję sobie sprawę jak ciężko się z tym pogodzić. Sam pamiętam, od dzieciństwa przywiązany do tożsamości osoby grającej bardzo dobrze w piłkę, jak ciężko pogodzić mi było się z faktem, że po tym jak przez wiele lat nie grałem ani razu, jest ona już kompletnie nieaktualna. Widziałem, pracując ze związkami, jak ciężko ludziom skonfrontować się z tym, że po rozwiązaniu swoich problemów i ponownym zakochaniu w sobie, po kilku miesiącach lub latach są w tym samym miejscu, co wcześniej. Widziałem ludzi przeżywających wielkie duchowe transformacje, którzy po roku orientowali się, że wciąż żyją niedbale (mimo kilku bardziej świadomych tygodni) i nie mogą nazwać swojego życia prawdziwie duchowym. Widziałem przedsiębiorców, którzy po wielkich rewolucjach i unowocześnieniach w swojej firmie, po których nastąpiły sukcesy, po jakimś czasie musieli przyznać, że ich biznes znowu nie nadąża za rynkiem. Oraz ludzi, którzy na terapii przepracowali dzieciństwo i uznawali się za osoby z wysokim poczuciem własnej wartości – nie chcieli się potem przyznać przed sobą, że niedawna porażka biznesowa na nowo zrobiła w tym poczuciu dziury dziury. Widziałem też wielokrotnie siebie wpadającego w podobne iluzje.
To jest ciężkie. Przywiązujemy się do tego, co osiągnęliśmy i ciężko nam to puścić. Stoi za tym ogólna niechęć do nietrwałości oraz tendencje osobowości, by z rzeczy które się przeżyło tworzyć trwałą narrację na temat siebie i przypiąć do siebie pewną łatkę. Zrozumienie, że każdy sukces nie wynika z naszej wrodzonej, genialnej natury, tylko z działań które w danym momencie robimy jest dość trudne. Zwłaszcza, że komplikują sytuację takie rzeczy jak marka osobista (dokładnie to samo zachowanie u różnych ludzi może mieć różne efekty), predyspozycje (jedni mogą nauczyć się czegoś szybciej niż inni), lub opanowanie danego zachowania do perfekcji (co sprawia, że nie jest już tym samym zachowaniem co u innej osoby robiącej teoretycznie to samo), które mogą nieco sprawiać wrażenie, że to nie zależy aż tak bardzo od konkretnych zachowań tylko od osoby.
Wielkie osiągnięcia mogą w tym przypadku być nawet szkodliwe – niejedną osobę odciągają bowiem od pracy na bieżąco, tworząc iluzję bezpieczeństwa. Mimo iż rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, ludzie nieraz ciągle tkwią w poczuciu wielkich sukcesów, namiętnego związku czy duchowego połączenia z całym wszechświatem – które jest wtedy niczym innym jak mentalną etykietką.
Przywiązanie do tych mentalnych etykietek, zamiast życia tym na co dzień, ciągnie nieuchronnie za sobą ciężkie konsekwencje. Dopiero po kilku bolesnych porażkach, dociera do ludzi, że nie można tworzyć sobie tożsamości duchowej osoby na podstawie tego, jak wiele stanów mistycznych przeżyło się kilka lat temu podczas intensywnych duchowych praktyk, nie mając dziś czasu na pół godziny medytacji. Nie można uważać się za rekina biznesu, jeśli bazuje się ciągle na swoim przeszłym sukcesie i nie dostosowuje się do obecnych czasów. Nie można uważać się za dobry związek, jeśli macie za sobą sporo wspaniałych i integrujących przeżyć o których możecie napisać książkę, ale od miesiąca “nie macie czasu” żeby szczerze porozmawiać. I nie można uważać się za świadomego tantryka jeśli przeszedłeś wprawdzie kilka szamańskich inicjacji, ale kilka razy w tygodniu masturbujesz się przy filmach pornograficznych.
Niestety, ale prawdziwy rozwój osobisty polega na ciągłej pracy na bieżąco. Nie muszą to być konkretne ćwiczenia rozwojowe – musi to być jedynie branie pod uwagę zmieniającej się rzeczywistości i reagowanie adekwatnie do niej. To zwracanie uwagi na potrzeby swoje i partnera, na zachowania klientów na rynku, na różne sygnały ze swojego ciała, na stopień satysfakcji ze swojej pracy. Czasem mogą w tym pomóc ćwiczenia z rozwojowych książek, a czasem nie jest to koniecznie.
Bardzo często na takie “jednorazowe iluzje” łapią się ci, którzy najmniej chcą dbać o to regularnie. Świadomość, że nawet mając taką markę jak Coca Cola musisz co święta tworzyć nową kampanię, jest bolesna, ale innej opcji nie ma.
Dlatego w psychologii transpersonalnej powstał taki termin jak “yoga of daily life” – joga codziennego życia, które na ten aspekt właśnie zwraca uwagę. Polega ona na ciągłej, regularnej, a nawet codziennej pracy nad różnymi aspektami życia i traktowaniu tego jako praktyki duchowej. Wskazuje, że warunkiem szczęśliwego życia jest stały i harmonijny rozwój – i to znacznie bardziej niż krótkie i mocne zrywy w kryzysowych sytuacjach. Świadome przyglądanie się i pracowanie nad takimi obszarami życia jak zdrowie, związek, relacja z dzieckiem, dbanie o dom, finanse i sferę duchową jest proponowana jako alternatywa do źle rozumianej spontaniczności. Biorąc pod uwagę, że wielkie oczyszczające procesy są tak naprawdę oczyszczeniem z setek codziennych zaniedbań, dużo lepiej jest zapobiegać niż leczyć (choć bywa to mniej spektakularne, a nawet mniej widoczne). Słynne zdanie, że rozwój się nigdy nie kończy dotyczy moim zdaniem właśnie tego procesu (choć bywa nadinterpretowywane przez wpadających w PRZEROZWOJOWANIE ).
Gdy adepci duchowi fantazjują o oświeceniu, bardzo często wyobrażają je sobie jako punkt, do którego trzeba dojść, a potem pewne rzeczy przestaną już ich obowiązywać, niczym po zdaniu matury. Jednocześnie prawie każda duchowa tradycja ma na ten temat zgoła przeciwne zdanie – najwyższy punkt duchowego rozwoju nie jest niczym innym, jak byciem ciągle świadomym i praktykowaniem z sekundy na sekundę.
Jakiś czas temu przeczytałem, że wybitny terapeuta , jakim był Alexander Lowen, do końca życia robił codziennie wymyślone przez siebie ćwiczenia. Najpierw pomyślałem, że to niedobrze świadczy o tych ćwiczeniach, skoro nawet wybitny terapeuta po kilkudziesięciu latach praktyki musi je codziennie ćwiczyć. Jakiś czas później jednak dotarło do mnie, że właśnie dlatego, że codziennie ćwiczył, był wybitnym terapeutą.
Jeśli więc złapałeś się na iluzję, że już coś osiągnąłeś i zostanie to z Tobą na zawsze, proponuję bacznie się temu przyglądać. Jest minimalna szansa, że akurat masz rację, znacznie większa, że już niedługo straci to na aktualności, o ile nie straciło jej już.
Warto wtedy zastanowić się, jakie regularne czynności musisz wykonywać, by ten status podtrzymywać lub zdobyć na nowo. Zamiast standardowego coachingowego pytania “co muszę zrobić, by osiągnąć swój cel” proponuję “jakie procesy muszą się regularnie dziać, by wszystko działało tak jak tego chcę”.
Brak pomysłów na odpowiedź może oznaczać, że jest tu materiał do ciekawej pracy.