Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /usr/home/YAGE/domains/tomaszkwiecinski.pl/public_html/wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210 Jak często robić oddychanie holotropowe? |

Jak często robić oddychanie holotropowe?


Jednym z najczęstszych pytań zadawanych na warsztacie oddychania holotropowego (a czasami również nawet przed warsztatem) jest to, czy (i ewentualnie jak często) warto takie doświadczenie powtarzać.

Od razu zaznaczę, że nie ma tu jednej poprawnej odpowiedzi dla wszystkich, a w każdym przypadku zależy ona od konkretnej osoby, jej intencji oraz sytuacji życiowej. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że taka odpowiedź praktycznie nic nie wnosi, opiszę więc kilka związanych z tym zjawisk, aby odczarować nieco tę metodę i wskazać na różne możliwości, co pozwoli uniknąć zamykania holotropowego doświadczenia w jednej szufladce.

Choć bardzo nie chciałbym zachowywać się jak sprzedawca, który mówi uczestnikom warsztatów, że muszą jeszcze kilka razy na owych warsztatach się pojawiać, to jednak zaznaczam, że, podobnie jak większość rozwojowych metod, nie jest to praktyka, którą warto zrobić tylko raz w życiu i więcej do niej nie wracać.

W Polsce spotkałem się z mitami na temat oddychania, jakby było to swoiste bungee rozwoju osobistego. Jakby była to praktyka tylko dla najbardziej odważnych ludzi, którzy przełamując swoje największe lęki, zapisują się na warsztat, mierzą się ze sobą, a jeśli takie doświadczenie przeżyją, uznają, że wszystko jest już zrobione.

Jednym z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że oddychanie holotropowe (jak zresztą generalnie psychologia transpersonalna) w Polsce wciąż nie weszło do psychologicznego ani rozwojowego mainstreamu. Sprawia to, że informacje o tej metodzie docierają głównie do najbardziej zapalonych fanów rozwoju, a historie z pikantnymi opisami najciekawszych doświadczeń sprawiają, że wielu uczestników czuje nieproporcjonalnie duży lęk przed przyjściem (nieraz wspominając po warsztacie, że atmosfera była na tyle przyjemna, że mimo konfrontacji z różnymi nieprzyjemnymi procesami, całościowo było to bardzo pozytywne doświadczenie).

W wielu zachodnich krajach, gdzie holotropowe warsztaty pojawiły się wcześniej, doświadczonych facylitatorów jest wielu, a niektórzy uczestnicy regularnie pracują w ten sposób od kilkunastu lat, bywa to traktowane jako jeden ze standardowych sposobów pracy, jak klasyczne rodzaje terapii. Wiele osób z ulicy po traumatycznym doświadczeniu czy w sytuacji, gdy chce zacząć gruntowną zmianę swojego życia, jako pierwsze miejsce, gdzie szukają pomocy, wybiera właśnie oddychanie.

Drugim powodem jest odwieczne ludzkie pragnienie błyskawicznego, bezwysiłkowego rozwiązania. Słysząc historie o spontanicznych uzdrowieniach podczas jednej sesji (które faktycznie czasem się zdarzają), wielu osobom – a szczególnie z bardzo ciężkimi problemami – marzy się, by dotknął ich podobny przypadek. Traktują więc tę sytuację jako ekstremalną kurację, która albo zadziała albo nie. A jeśli nie zadziała od razu – to oznacza, że metoda nie jest dla nich.

Prawda jest jednak nieco inna. O ile faktycznie dzięki holotropowemu oddychaniu można znacznie przyspieszyć wychodzenie z różnych nieprzyjemnych sytuacji, a poprzez bardzo intensywne emocje i procesy z ciałem można dotrzeć do takich rejonów psychiki, które przy bardziej konwencjonalnych metodach otwierają się po miesiącach czy latach – to jednak rozwiązanie bardzo dręczących problemów przy zaledwie jednej sesji to naprawdę spora rzadkość. Nawet przy bardzo szybkich rozwiązaniach, gdy ktoś od początku wyjątkowo rezonuje z metodą, potrzeba najczęściej kilku sesji, by duży proces całkowicie zniknął z czyjegoś życia.

Jest więc to zdecydowanie praca do regularnego stosowania, wraz z kolejnymi próbami odsłaniająca coraz więcej głębi i możliwości. Kontakt z uczuciami i doznaniami cielesnymi, nawiązywany podczas sesji (a jednocześnie kluczowy do pójścia w głębokie podróże), najczęściej rośnie z sesji na sesję. Uczestnik coraz bardziej ufa procesowi wewnętrznego uzdrawiania, otwiera się na emocje, korzysta z pomocy facylitatora i uczy się podążać za subtelnymi sygnałami, które po amplifikacji prowadzą do biograficznych, okołoporodowych lub transpersonalnych doświadczeń. Często po dłuższym czasie uczestnicy wspominają, że pierwsze sesje były zdecydowanie najmniej wartościowe.

Oczywiście ta regularność może być dla każdego zupełnie inna, a w dodatku zmieniać się na przestrzeni czasu. Są osoby, które traktują oddychanie jako praktykę pomagającą podsumować rok – i właśnie raz na rok zapisują się na warsztat. Są osoby, które czasem oddychają częściej (nawet kilka razy w miesiącu) gdy mają intensywny i trudny okres, a później rzadziej (np. raz na 2-3 miesiące). Są osoby, które oddychają tylko wtedy, gdy mają wielki problem, a są takie, które oddychają tylko jak czują się dobrze. Są takie, które oddychają, gdy mają konkretną intencję, a są takie, które zawsze „idą na żywioł”. Wreszcie – są takie, dla których jest to główna praktyka w pracy nad sobą, są takie, dla których zawsze jest to dopełnienie (mniej lub bardziej kluczowe) dla innych metod, których używają.

Nawet przy jednym, konkretnym procesie – np. konfrontacji z negatywnymi uczuciami wobec rodziców – sesja może pełnić bardzo różne funkcje. Może dać znać, że w ogóle taki temat istnieje. Może dać wstępne rozeznanie w tej tematyce. Może być sięgnięciem do samych uczuć, bez żadnych innych skojarzeń czy wizji. Może stanowić regularną pracę nad tym tematem. Może być oczywiście wielkim, przełomowym doświadczeniem. Może integrować i usystematyzować wglądy na ten temat, a może też całkowicie go domknąć.

Kolejnym wielkim mitem jest to, że na oddychanie przychodzi się tylko by poradzić sobie z wielkimi traumami przez ponownie ich doświadczenie. Taka opinia, choć poparta wieloma takimi sytuacjami, z pewnością może również kreować obraz „bungee rozwoju osobistego”, do którego trzeba się mobilizować wtedy, gdy ma się coś bardzo bolesnego na tapecie. Tymczasem holotropowa sesja może też dawać wglądy na różne tematy, przynosić ważne wizje, likwidować spięcia i blokady w ciele czy powodować emocjonalne oczyszczenie. Może też wzmacniać mocne strony i połączyć uczestnika z sytuacjami, gdy czuł się silny, pewny, pełen miłości i zaufania lub poprzez doświadczenia transpersonalne łączyć z zasobami i umiejętnościami, o które ktoś siebie sam nie podejrzewał. Może rekompensować emocjonalne braki poprzez wielogodzinne przytulanie lub trzymanie za rękę facylitatora lub sittera. Wreszcie, może też integrować inne doświadczenia.

Zależnie od tego, czy traktuje się oddychanie holotropowe jako praktykę duchową, metodę długotrwałej terapii, kryzysowej interwencji w ciężkim momencie czy praktykę samorozwojową – czy też połączenie powyższych – jej częstotliwość będzie się zmieniać.

Oczywiście warto uważać też na drugą stronę medalu – lepiej jest nie oddychać zbyt często. Wglądy z oddychania niemal zawsze potrzebują integracji, zrozumienia i wdrożenia, a w przypadku, gdy oddycha się kilka lub kilkanaście razy w bardzo krótkim odstępie czasu, może to być po prostu niemożliwe. Szczególnie jeśli nie ma się komfortowych warunków do powolnego lądowania, ale pełne wyzwań dni w pracy lub konfliktowe sytuacje w bliskich relacjach. Bardzo często powstaje wtedy naturalna ochronna bariera – na sesjach pojawia się coraz mniej materiału, a uczestnik po prostu zasypia i budzi się pod koniec zrelaksowany.

Ale nie zawsze tak się dzieje. Dostęp do głębokich i delikatnych partii naszej psychiki, oprócz chodzenia ze zbytnio wyostrzoną wrażliwością, może być po prostu przeciążający zbyt dużą ilością informacji – dlatego warto słuchać sygnałów mówiących, że na teraz już wystarczy i czas odpocząć, zamiast kierować się zasada „im więcej odmiennych stanów tym lepiej”.

Jednocześnie wiele osób wpada w przeciwne ekstremum – zamiast pierwszej skrajności (iść na sesję za każdym razem, gdy jest okazja, nawet, gdy są już przemęczeni wglądami lub gdy za każdym razem dochodzą do tych samych wniosków, których potem nie wprowadzają w życie) – postanawiają oddychać tylko wtedy, gdy poczują absolutnie stuprocentową integrację poprzedniej sesji. O ile jest to zrozumiałe przez kilka pierwszych dni, gdzie wszystko się jeszcze układa, o tyle jeśli przez kilka tygodni (lub nawet miesięcy!) ktoś czuje, że jeszcze nie wszystko się zintegrowało – najczęściej będzie to znak, że czas na kolejną sesję, ponieważ samo nie ma zamiaru odpowiednio się ułożyć.

Szczególnie, że na oddychaniu dotykamy nieraz rejonów, do których nie dochodzą inne, standardowe metody. Znane są przypadki, gdy ktoś kończy holotropową sesję w jakimś momencie – na przykład na którymś etapie porodu – potem przez kilka miesięcy, mimo terapii i innych stosowanych praktyk w ogóle nie porusza się po tym doświadczeniu, a przy następnej sesji holotropowej zaczyna idealnie od tego samego momentu porodu. Tak jakby praca dotyczyła innego miejsca niż przy pozostałych metodach rozwoju.

Może się wiec zdarzyć, że dojdziemy podczas takiej pracy do jakiegoś momentu (szczególnie na poziomie okołoporodowym lub transpersonalnym), który ciężko będzie innym sposobem popchnąć dalej, a który będzie dawać się we znaki w codziennym życiu – wtedy niezwłocznie warto użyć oddychania lub innej podobnie intensywnej metody opartej na doświadczeniu. Może być ono pomocne nawet wtedy, gdy proces doszedł już niemal do samego końca, ale nie został zintegrowany w odpowiednim stanie.

Warto też nie traktować oddychania jako „ostatniego ratunku” i zwracania się do niego jedynie gdy jest problem i pomijania wszelkich innych sposobów. Przypomina to rozpaczliwe chodzenie do dentysty w momencie, gdy ból jest już nie do zniesienia, bez jakiejkolwiek profilaktyki. Tymczasem problemy, które uwalnia się w czasie sesji skądś się biorą – wielokrotnie jest to nieświadomy i niedbały styl życia, któremu można zapobiec przy pomocy prostych, coachingowych metod.

Na warsztatach zawsze zachęca się do używania innych, integrujących metod, pomagających wdrażać wglądy w życie codzienne. Inaczej jest to jak bieganie maratonu parę razy w roku, z poczuciem że dba się o zdrowie, mimo braku jakichkolwiek innych działań. Bez pracy w domu, obserwacji swoich schematów, uczuć, przekonań i świadomego kreowania swego życia, ciężko będzie być szczęśliwym człowiekiem, niezależnie od tego jak wiele rzeczy z przeszłości uwolni się podczas sesji i jak wiele dozna się przy tym doświadczeń mistycznych.

O regularnej (a przynajmniej kilkukrotnej) pracy najbardziej powinni pamiętać ci, których pierwsza sesja rozczarowała brakiem efektów. O ile czasem może to być kwestia błędów facylitatora, który nie stworzył odpowiedniego procesu grupowego, nie zachęcił uczestników do skonsultowania się z nim w czasie sesji w przypadku braku efektów lub nie wsparł odpowiednio uczestnika, gdy ten utknął w jakimś miejscu, to czasem nawet najlepszy facylitator nie jest w stanie pomóc komuś pogłębić procesu.

Czasem dzieje się tak, ponieważ obawa przed wejściem w prawdziwie odmienny stan świadomości w obecności innych (czasem problemem jest to, że obcych, a czasem, że znajomych) może być tak duża, że blokuje całkowicie możliwość wejścia głębiej, nawet jeśli jest kompletnie nieświadoma. Sam, mimo iż kompletnie bym się o to nie podejrzewał, gdy pierwszy raz wszedłem w proces holotropowy z taką intensywnością, jakbym zażywał substancje psychodeliczne, zareagowałem strachem i kusiło mnie, żeby ten proces przerwać – tak wielkim szokiem było to, że zupełnie bez chemicznej ingerencji można wchodzić w takie stany. Mimo, iż na świadomym poziomie taką miałem właśnie intencję przychodząc na warsztat… Podobnych historii słyszałem sporo. Pierwsza sesja (a nawet kilka) może służyć wtedy stopniowemu otwieraniu się i zyskiwaniu bezpieczeństwa.

Oprócz oporu wynikającego z lęku, część blokad za pierwszym razem wiąże się z utraconym kontaktem z uczuciami i ciałem. By ponownie go odzyskać, trzeba czasami przejść przez kilka procesów ponownego uwrażliwienia ciała, ściągania blokad, rozluźniania mięśni czy stopniowego pojawiania się abstrakcyjno-estetycznych wizualizacji. Uczestnik może wtedy doświadczać rzeczy, które nie wydają mu się specjalnie terapeutyczne – dreszczy, spięć, fal relaksu, zmian temperatury czy zupełnie pozbawionych sensu wizji – jednocześnie te doświadczenia mogą być kluczowe na drodze nawiązywania głębszego kontaktu z ciałem i być czymś w rodzaju przygotowania do właściwej pracy.

Niejednokrotnie taki uczestnik – mimo niezbyt malowniczej sesji, w której oprócz sensacji cielesnych, stanem przyjemnej błogości niewiele się działo, opisuje zmiany jakie zaszły po powrocie do domu.

Czasem też fakt, że oddychanie nie działa, jest samospełniającą się przepowiednią i procesem przejawiającym się w ich życiu bardzo często. Może to być odwzorowanie schematu wielkich oczekiwań, które obracają się w wielką porażkę. Może to być też schemat, w którym „wiadomo, że i tak się nie uda”. Jeśli jest bardzo istotny, to żadne wysiłki doświadczonych facylitatorów mogą nie pomóc podczas sesji i ktoś odegra swoją samospełniającą się przepowiednię. Wtedy bardzo ważne jest to, by iść dalej z oddychaniem, bo wszelkie zmiany w sesji oddechowej mogą być kluczowe przy zmianie tego schematu w innych sytuacjach życiowych. I to nie na poziomie logicznym, ale emocjonalnym, odczuwanym każdą komórką ciała.

Jest jeszcze jedna sytuacja, w której niezwykle przydatne jest choćby jeszcze jeden raz zdecydować się na holotropowy warsztat – paradoksalnie bywa to najtrudniejsze. Chodzi o przypadek, gdy kogoś podczas sesji zaleją niespodziewanie dla niego negatywne uczucia, których z powodu wyparcia nie doświadczał od dawna w innych sytuacjach. O ile w małych dawkach jest to łatwiej strawne, o tyle gdy sesja jest przez nie zdominowana, pojawia się naturalna niechęć do powtarzania tego doświadczenia – niezależnie od tego, jak pozytywne efekty wywoła to w życiu codziennym. A gdy w dodatku efekty nie przyjdą od razu, nawet osoby z terapeutycznym backgroundem mają problem, by dopuścić opcję, że może to być element dochodzenia do równowagi, a nie zapomnieć o oddychaniu na zawsze, bez chociażby zalecanej rozmowy z facylitatorem o tym doświadczeniu. Swoją drogą, bardzo charakterystyczna dla takich osób jest to, że nie chcą przyjść na sharing i wycofują się od doświadczenia grupowego. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak ktoś w końcu zmusił się do przyjścia na ostatni dzień (co jest zresztą ustalone w początkowym kontrakcie) i wtedy przeżył mocną poprawę i domknięcie procesu oraz większe zrozumienie tego, co się wydarzyło.

To, co jest jeszcze niezwykle ważne, a często niedostrzegalne za pierwszym razem – to kwestia relacji terapeutycznej i doświadczenia grupowego. Przebywanie w miejscu, gdzie jest się akceptowanym ze swoimi uczuciami, procesami i poglądami zarówno przez prowadzących jak i przez grupę, czasem może nie rzucać się w oczy za pierwszym razem, gdy jest się bardziej pochłoniętym tym, co się pojawia wewnątrz. Można też wtedy, jak każde jednorazowe doświadczenie, potraktować to jako coś wyjątkowego i nietypowego, a zatem – niestety – w pewnym sensie nierealnego, bez większego przełożenia na codzienne życie.

W momencie jednak, gdy doświadcza się czegoś takiego kilka razy, zaczyna to się jawić jako dostępna opcja oraz pewien sposób budowania relacji i traktowania drugiego człowieka, najczęściej bardziej zdrowy niż większość relacji tworzonych do tej pory. Pewne zachowania mogą dzięki temu wejść w nawyk, a uczestnik – wzmocniony – może wyjść do świata i robić to już samodzielnie, jak również zwracać większą uwagę na niezdrowe zachowania innych i stawiać stosowne granice.

Oczywiście – dla równowagi, warto zauważyć też jedną rzecz. O ile brak zadowalających efektów na sesji można czasem wytłumaczyć błędną facylitacją, a czasem po prostu silnym oporem lub koniecznością przejścia koniecznych etapów, o tyle warto też zachować zdrowy rozsądek. Nawet jeśli według wszelkiego prawdopodobieństwa za którymś razem w końcu oddychanie zadziała i przyniesie tak duże efekty jak u innych osób, które poczuły to szybciej, warto pamiętać, że mamy ograniczone zasoby – zarówno czasowe, jak i u większości osób – również finansowe. Nie mamy więc możliwości testować wszystkich technik rozwoju osobistego i psychologii i czekać, aż w końcu zadziałają. W tym czasie może być warto skorzystać z innej metody, która od razu daje jakieś efekty. Nie jest moim celem namawiać więc wszystkich, by próbowali bez końca oddychać, aż coś się wydarzy – jedynie, by rozważyli bardziej świadomie taką możliwość jeśli traktowali to jako jednorazową przygodę lub zrazili się po doświadczeniu, które nie spełniło ich oczekiwań.

Wracamy więc do tego, że trzeba oprzeć się na swoim odczuciu czy i kiedy wracać do oddychania. Warto też pamiętać, że sama metoda nie jest niczym więcej jak tylko stworzeniem warunków, by otworzyć się bardzo mocno na własne głębokie procesy i doświadczyć przy tym takiego wsparcia jakiego potrzebujemy. To od nas zależy na ile z tej szansy skorzystamy. To nie sama metoda uzdrawia i samo zapisanie się na warsztat oraz położenie na materacu nie rozwiąże żadnych problemów – może to zrobić tylko decyzja i realna praca podczas warsztatu, a później w domu przy integracji sesji. Oddychanie może takiej pracy dać piękne warunki i bardzo ją wspomóc, a sama decyzja przyjścia na warsztat może mieć charakter symboliczny i oznaczać konfrontację z jakąś częścią siebie.

SmartLove

Jeśli sądzisz, że powodzenie w związku zależy tylko od przeznaczenia, partnerzy są po prostu albo dopasowani albo nie, a wszystko co robią dla siebie musi wynikać ze spontanicznych impulsów – to szkolenie z pewnością Cię nie zainteresuje.

Dowiedz się więcej
X

Dowiedz się jak zbudować udany związek

Pobierz trzy darmowe video.

Nie, dzięki.