Samotny milioner czy bogaty cham?
Opublikowano: 17.02.2016
Od lat w wielu różnych środowiskach powraca co jakiś czas mit “samotnego milionera”, który jak wiele innych, który co jakiś czas powracają, wydaje się mieć solidny punkt zaczepienia w ludzkiej naturze, gdyż zawsze zyskuje wielu zwolenników. Mit, który jest mi osobiście szczególnie bliski, gdyż na przestrzeni lat poznałem osobiście kilka osób go rozpowszechniających i mam na tę sytuację spojrzenie nieco bardziej zdystansowane. Widząc jak bardzo ludzie się chwytają taką narrację i jak wielką krzywdę może im to wyrządzić (choćby przez samospełniające się przepowiednie), ciężko mi przechodzić obojetnie za każdym razem, gdy widzę kolejne jego odmiany.
Treść mitu jest taka, że po osiągnięciu wielkiego sukcesu (różnie definiowanego, ale najczęściej chodzi o finansowy), osiągający go (na potrzeby artykuły nazwiemy go “milionerem” – choć jak zaznaczę później ta nie znaczy nic wielkiego) zaczyna tracić przyjaciół i stawać się ofiarą publicznego hejtu, a wszystkie jego zalety są obracane w wady. Oczywiście przyczyną jest zazdrość – istnieje bowiem prawo wszechświata, zgodnie z którym przeciętni ludzie (ten termin używany jest zawsze z charakterystyczną pogardą) zawsze będą atakować lepszych od siebie. Niektórzy dodają tu jeszcze ideologiczne dodatki, na przykład zrzucając wszystko na karb naszych narodowych cech. Udręczony milioner ciężko przeżywa te hejty za niewinność i za swoje zasługi, ale jego misja zmieniania świata, Polski, również tych przeciętnych, nieświadomych owiec jest tak duża, że będzie dalej ich zmieniał wbrew ich woli na lepszych (czy zaczynasz widzieć już pierwsze oznaki absurdu?)
Pierwszy raz usłyszałem tę historię od swojego szefa, gdy pracowałem wiele lat temu w sprzedaży produktów finansowych. Opowiadał mi wtedy, jak koledzy z podwórka odradzali mu pójście do tej pracy, tłumacząc, że podejrzanie wygląda. On poszedł wbrew ich namowom, po czym, gdy już się dorobił, pojawił się na podwórku z plikiem banknotów. Myślałem, że kupi im prezenty, by pokazać, że się mylili, ale to ja się myliłem. Szef wyciągnął zapalniczkę i na oczach tych chłopaków, którym się w domu nie przelewało, zaczął podpalać banknoty, a spalone resztki rzucał im pod nogi.
Taki akt pychy, pogardy i demonstracji wyższości, jak się łatwo domyślić, nie spotkał się z aprobatą. Koledzy opuścili podwórko i nie chcieli mieć więcej z nim do czynienia. “Zazdrość, nie mogą przeboleć, że człowiek odniósł sukces” – tłumaczył tę sytuację mój szef, po czym powrócił do nabijania się z biedaków pracujących w Mc Donaldzie. Całe tamto środowisko wspominam chyba najgorzej ze swojego życia – pełno było tam młodych, mało wrażliwych osób, które osiągnęły sukces, polegający najczęściej na kupnie sportowego auta (choć mnóstwo było też zwykłego udawania i kupowania aut na kredyty, które potem spłacało się głodując i biorąc jedzenie od rodziców), po czym szczyciły się nim w nieskończoność. Podchodząc do grupki rozmawiających osób można było mieć 90% pewności, że rozmawiają o tym, ile kto zarobił, albo jaki kupuje samochód. I wszyscy jak mantrę powtarzali mit “samotnego milionera”.
Powtarzanie mitu może być bardzo przyjemne, gdyż jest podwójnym mechanizmem obronnym. Po pierwsze, zdejmuje z Ciebie odpowiedzialność za emocje, które wywołałeś u innych ludzi swoim zachowaniem. Nie musisz się nad nim zastanawiać, ponieważ masz gotowe wyjaśnienie. Po drugie, sugeruje, że ich krytyka świadczy o Twoich zaletach i sukcesie. Często “samotny milioner” ma własne teorie na temat tego, dlaczego jest krytykowany – kompletnie omijając zarzuty najczęściej tłumaczy, że zazdroszczą mu jego wiedzy, talentu, ciała czy pieniędzy.
Oczywiście to prawda, że wiele sławnych osób osiągających sukces jest mocno krytykowanych czy nawet hejtowanych (tą nazwę rezerwuję dla agresywnej i niemerytorycznej krytyki), ale nie jestem pewien czy proporcjonalnie więcej niż innych osób – z pewnością znasz mnóstwo krytykowanych i hejtowanych osób, które sławne nie są. Jeśli jednak nawet jest ich więcej to istnieje duża szansa, że to tzw. korelacja pozorna – czyli jest pewien zestaw cech, które statystycznie mogą zarówno pomagać w osiągnięciu finansowego sukcesu jak również prowokować ludzi do krytyki (o tym później). Nie oznacza to absolutnie, że nie można osiągnąć sukcesu bez owych cech.
Mit “samotnego milionera” zyskuje ostatnio szczególną popularność u rozwojowych i okołorozwojowych guru, którzy dodają do tego skomplikowane socjologiczne ideologie, na ogół zupełnie nietrafne. Potrafią poświęcać temu mitowi ogromne ilości energii i kilka tekstów w miesiącu pisać tylko na temat osób, które je krytykują, co oczywiście przeczy głoszonym przez nich samych naukom o tym, że tylko nieudacznicy poświęcają energię na krytykowanie innych. Niektórzy piszą o tym tak często i tak podobnie, że dla wielu obserwatorów jest to już nudne i monotematyczne. Potrafią zająć tym tematem połowę wykładu na oficjalnie zupełnie inny temat (odsyłając potem ludzi chcących zgłębić faktyczny temat do przeczytania literatury o temacie). Tak jak mieliśmy wysyp ludzi, którzy bogacili się na pisaniu książek o zarabianiu milionów, tak teraz mamy takich, którzy bogacą się na opowiadaniu o “samotnych milionerach”, którym przeszkadza złe społeczeństwo. Co ciekawe, nieraz gdy piszą na inny temat, nie spotyka się to z aż takim aplauzem, więc skłania ich to do pisania więcej.
Jak według mnie jest naprawdę?
Na początku zacznę od siebie – mimo, że nie jestem z pewnością przykładem gigantycznego finansowego sukcesu – choć według kryteriów mierzenia wartości księgowej firmy, były lata gdzie kwalifikowałem się na milionera (piszę to po to, by podkreślić absurd tego słowa). Bycie jednak osobą w wielu kręgach rozpoznawalną, spełniającą swoje marzenia i prowadzącą warsztaty w różnych krajach, nieraz dzielącą się kontrowersyjnymi poglądami, powinno sprowadzić na mnie sporą ilość krytyki i hejtu. Jednak z jakiegoś powodu doświadczam tego w bardzo znikomej skali (a co ciekawe więcej doświadczyłem w anglojęzycznym internecie – co średnio zgadza mi się z teorią “zazdrosnego Polaka”). Może po prostu jestem zbyt mało popularny, by poważni hejterzy się mną zainteresowali? Może więc krytyka i hejt rosną niczym funkcja kwadratowa wraz z ilością pieniędzy?
Niestety, również tego nie zauważyłem, zarówno w środowisku psychologiczno-rozwojowym, jak i poza nim. Poznałem terapeutów i trenerów, którzy osiągnęli w swojej branży sukcesy nieporównywalne z żadnym z polskich guru, zapraszani cyklicznie na kilka kontynentów, mających wielkie organizacje na całym świecie pracujące według ich wytycznych, wśrod których jest mnóstwo innych terapeutów i psychologów, czy wydający książki w wielu krajach i wielu językach. Potrafili być jednocześnie ujmującymi, przemiłymi i skromnymi ludźmi, nie zwracać specjalnej uwagi osób, które nie chcą korzystać z ich usług i wywoływać raczej chęć kibicowania im w dalszych sukcesach.
Z kolei miałem też możliwość, zarówno prywatnie jak i zawodowo, na sesjach indywidualnych lub warsztatach, poznawać ludzi, którzy dorobili się na standardowym biznesie, nie mającym nic wspólnego z psychologią. Również posiadali oni wielu przyjaciół i to z bardzo różnymi zarobkami oraz cieszyli się dużym wsparciem innych osób. Łączyło ich to, że gdy pojawiali się na warsztacie, nigdy nie obnosili się ze swoim sukcesem i nie dawali innym do zrozumienia, że są w innej kategorii ludzi, ciesząc się tym samym sporą sympatią grupy. Najczęściej dopiero gdzieś w trakcie, przypadkiem okazywało się, jakie mają zasoby, a jedyną rzeczą, która ich zdradzała, był często wyraźnie lepszej jakości samochód (choć wciąż bardzo rzadko był to typ najczęściej używany do imponowania innym). Ich status finansowy widać było z kolei w trakcie dalszej relacji – po bardzo wyluzowanym podejściu do rozliczania się z nimi, dawaniu dużych napiwków, spokojnych rozmowach o inwestycjach kilkudziesięciu tysięcy złotych czy udzielaniu się charytatywnie (ale nie dzieleniu się tym publicznie – znowu najczęściej ten temat wychodził przypadkiem, w prywatnej rozmowie, a nie na fejsbukowym wallu).
Istnieją również w Polsce bardzo popularni blogerzy rozwojowi (mogę wymienić przynajmniej trzech), zasięgiem porównywalni z największymi guru. Ich twórczość wyskakuje w googlach na pierwszych miejscach w ogromnej większości kategorii, ale również praktycznie nikt ich nie krytykuje, choć zgodnie z mitem “samotnego milionera” – tak powinno być. O co więc chodzi? Na czym polega ten paradoks?
Na to pytanie najlepiej odpowiada przyjrzenie się uważniej wspólnym cechom “samotnych milionerów”. Główną rzeczą, jaka może od razu rzucić się w oczy jest wyraźne obnoszenie się ze swoim bogactwem i sukcesem. Nie tylko za pomocą ilości tekstów o wszystkich, którzy krytykują ich za ów sukces (choć jest to również dość ciekawy sposób na epatowanie nim). Ale również popisując publicznie się piciem eksluzywnych szampanów w najdroższych hotelach Dubaju, obrzucając uczestników szkolenia banknotami, podając ceny swojego nowego auta czy pisząc o dużych kwotach, które wydali w sklepie meblowym. Bardzo czesto ich tendencje wychodziły przy przedstawianiu się jako najpopularniejsza czy najlepsza osoby z danej branży (gdy kilka osób tak się przedstawia robi to komiczne wrażenie), z najbardziej popularnymi produktami na rynku i największą społecznością, a eventy przez nich organizowane to oczywiście najważniejsze wydarzenia roku. Rzeczy, które tworzyli, nazywali rewolucją dla rozwoju osobistego lub całego świata, mimo iż niektóre były znane w psychologii od lat, a inne przeszły bez większego echa.
Gdy niektórych miałem okazję poznać prywatnie (niektórzych znali moi bliscy znajomi), najczęściej bywało jeszcze gorzej – nie musieli się tak hamować, jak robią to na publicznych profilach, gdzie część ich tendencji wycieka niejako przypadkiem przez nieuważność. Na porzadku dziennym było wyśmiewanie osób o mniejszych zarobkach lub chwalenie się, ile kosztował ich zegarek, jak również walka o każdy grosz z uczestnikami szkoleń mających problemy finansowe. Ciekawe było to, że wielu z nich, z powodu fatalnego zarządzania firmą, potrafiło mieć jednocześnie duże problemy finansowe czy nawet spore długi.
Interesująca jest analiza epitetów, jakich używają pisząc o osobach je krytykujących. Od “idiotów” przez “zgniłe jabłka”, “głupki” “mali ludzie”, “kurczaki (w porównaniu do orła)”, “sprzedający czas diabłu” aż po “psy gryzące domowników”, że zacytuję jedynie ostatni miesiąc. Niektórym osobom z branży, które ośmieliły się ich skrytykować, utrudniały czy wręcz uniemożliwiały niektóre zlecenia.
Pełne sprzeczności bywa ich podejście do krytyki – z jednej strony nie podoba im się krytyka za plecami – z drugiej cenzurują ją, gdzie tylko się da bądź obrażają ludzi, którzy ośmielają się to robić wprost. Z jednej strony nawołują do zaprzestawania krytyki i zajęcia się swoimi sprawami (jako że ludzie sukcesu nie krytykują), z drugiej ogromną ilość swojej twórczości poświęcają krytyce krytykujących i hejterów (wszystkich oczywiście wrzucają do wora niemerytorycznych hejterów). Z jednej strony piszą o zjawisku tak często, jakby bardzo im przeszkadzało, z drugiej nieraz chwalą się, że każda krytyka zwiększa im zasięg i sprzedaż (gdyby nawet jakimś cudem faktycznie tak było, raczej strzegliby tego sekretu jak ognia). Wszystko przypomina rozpaczliwe ruchy tonącego, próbującego łapać co sie da, aby utrzymać się na powierzchni.
Nie umiem powiedzieć, czy takie osoby mają tak silne zaburzenia poznawcze, że naprawdę wierzą w to co piszą (co jest charakterystyczne dla osób narcystycznych) czy też z premedytacją kłamią chcąc ratować wizerunek (co jest z kolei charakterystyczne dla osób antyspołecznych). Nie będzie niespodzianką, jeśli dodam, że właśnie te dwa rysy u osób, które osiągnęły sukces, są szczególnie prowokujące agresję i krytykę. Biorąc pod uwagę, że od kilkudziesięciu lat w opisie narcystycznego zaburzenia osobowości jedną z głównych cech jest przypisywanie innym zazdrości, gdy jest się krytykowanym – widać, że jest to wzorzec częsty. To, co zwraca tu jeszcze uwagę, to fakt, że zarówno w narcyzmie jak i przy cechach antyspołecznych zaburzona jest druga pozycja percepcyjna (czyli odczucia drugiej osoby) jak i trzecia (czyli umiejętność spojrzenia na sytuację z boku), co nie ułatwia im zrozumienia sprawy. Jest możliwe, że chcą dobrze.
Niezależnie od tego, niezwykle ciężko będzie im przyznać, że przyczyna zamieszania dookoła nich tkwi w czymś zupełnie innym niż ich wielkim sukcesie. Podejrzewam, że większość czytelników jest w stanie od ręki, w kilka sekund, wymienić parę osób, które mają wielkie umiejętności w swojej branży i osiągnęły sukces, i które Cię szczególnie nie denerwują, a nawet wywołują ciepłe uczucia i życzenia dalszych sukcesów. Jeśli takich osób nie znajdziesz, to faktycznie warto się zastanowić, czy nie jesteś zazdrosnym hejterem. Takich osób jest jednak znacząca mniejszość.
Czy znasz wielu hejterów Michaela Jordana? A przecież osiągnął taki sukces finansowy, z takim talentem, że internet powinien być pełen nienawiści do niego. Jeśli uważasz, że hejt i krytyka są ograniczone do showbiznesu, to czy wiele czytałeś agresywnej krytyki Meryl Streep, Jodie Foster albo Roberta DeNiro? Czy z polskiego podwórka Janusza Gajosa czy Zbigniewa Zapasiewicza?
A z branży psychologicznej w Polsce – gdzie te tony hejtu na Wojciecha Eichelbergera (oczywiście bywał nieraz krytykowany, ale w zupełnie innej skali) i Katarzyny Miller? Że wymienię tylko tych popularniejszych, których książki są wszędzie i którzy mają silną, barwną osobowość.
Jeśli moje przykłady Cię nie przekonują, zobacz sam jacy ludzie sukcesu przyciągają dużo krytyki i hejtu, a jacy nie. Przeprowadź własne dochodzenie. Będę bardzo zdziwiony jeśli dojdziesz do innych wniosków.
Mało kto bowiem będzie się czepiał bogactwa i talentu. Najczęściej czepianie się będzie dotyczyć jedynie używania obu tych rzeczy jako pretekstu do popisywania się, pogardzania “gorszymi” czy uzyskiwanie podziwu. Uzależnienie od podziwu (którego geneza w narcyźmie sięga dzieciństwa) jest ogromnym czynnikiem utrudniającym szczęśliwe życie. Może paraliżowac i utrudniać osiągnięcie sukcesu, a tym, ktorzy już go osiągneli, utrudnia cieszenie się sukcesem, gdyż prowokuje negatywne reakcje innych. Szczególnie jeśli ciągle pisze się o “masie” i “przeciętniactwie”, lub epatuje tym podejściem tak mocno w zachowaniach werbalnych i niewerbalnych, że wielu nowym osobom wystarczy przez kilka minut popatrzyć na nich w telewizji lub przeczytać pierwszy z brzegu post na wallu, by umieć to dostrzec.
Dlatego warto by było zadać sobie kilka kłopotliwych pytań. Może nie krytykują kogoś za to, że osiągnął sukces, tylko dlatego że jest po prostu chamem przekonanym o swojej wyjątkowości? Może przyjaciele opuszczają go nie dlatego, że nie mogą znieść jego bogactwa, ale jego poczucia wyższości, które kipi z każdej wypowiedzi?
Dla takiej osoby szokiem mogłoby być odkrycie, że nie tylko nie zazdrości mu tak wiele osób jak on myśli, lecz wręcz przeciwnie – mało kto chciałby się stać tak pełną pogardy i pychy osobą, nawet za cenę bogactwa?
To pycha i pogarda do “gorszych” są tym, co tak naprawdę ludzi odstrasza. Pomyśl, ile znasz takich osób, które wcale sukcesu nie osiągnęły, a jednak są krytykowane i hejtowane właśnie za te dwie cechy. Po prostu ewolucyjnie są to takie zachowania, które wywołują skrajne silne reakcje – z uwagi na procesy stadne (już u pawianów samiec, który zbytnio obnosi się ze swym bogactwem może dostać lanie od innych), dynamikę statusową czy też koncepcję cienia i wypieranie takich rzeczy u siebie – będzie to po prostu dla większości ludzi wyjątkowo denerwujące. Jednocześnie uważam, że będzie to mniej więcej tak samo denerwujące w przypadku, gdy pełna pychy i pogady osoba będzie bogata i utalentowana, jak również gdy będzie biedna i nie wyróżniająca się niczym szczególnym. Być może takie osoby faktycznie nieco bardziej niż inne będą zmotywowane do osiągnięcia sukcesu, wierząc że pieniądze sprawią, że wszysy będą musieli uznac ich jako lepszych (i tu pojawia się niespodzianka).
Zgadzam się, że reakcja wyjątkowego zdenerwowania na takie osoby nie jest specjalnie dojrzała i fajnie byłoby nad tym popracować, choćby ze względu na własną higienę psychiczną (co nie znaczy by nie reagować, gdy osoba zachowuje się szkodliwie dla otoczenia).
Dodałbym też, że oprócz pogardy i pychy, to co wywołuje często chęć krytyki, jest brak wielkich kompetencji mimo udawania, że się takowe posiada. W sporcie, gdzie mamy wymierne wyniki, tę kompetencję można łatwiej sprawdzić. W showbiznesie, wśród aktorów i muzyków – już jest nieco trudniej – i niektóre osoby, które udają wielkich aktorów czy piosenkarzy nie mając tak dużych umiejętności mogą być krytykowane. Podobnie, gdy aktor zaczyna się brać za politykę, gdzie wielkich kompetencji nie ma, a zachowuje się, jakby miał. W rozwoju osobistym, gdzie wbrew pozorom weryfikacji i ostrych kryteriów do spełnienia nie ma za wiele, a na niewyedukowanym rynku marketing, w którym każdy pisze co mu się podoba, jest czesto głównym składnikiem sukcesu – może być tak samo.
Oczywiście będą jednostki, które mogą przyczepić się do wszystkiego – ale jest ich znacząca mniejszość. Wyraźnie też podkreślam, że jestem przeciwnikiem agresywnego, chamskiego i niemerytorycznego hejtu, niezależnie w kogo jest skierowany.
Może być tak, że w przypadku ciągłego poruszania bardzo trudnych, kontrowersyjnych tematów (aborcja, polityka, uzależnienia, rzeczy o których ludzie nie chcą mówić) tego agresywnego hejtu będzie więcej niż zwykle. Nie dotyczy to jednak rozwojowych guru, którzy będą tego najcześciej unikać, by nie tracić fanów.
Dlatego chciałem o całym tym zjawisku wyraźnie napisac, gdyż szerzenie mitu “samotnego milionera” przyczynia się moim zdaniem do jeszcze większych podziałów, większej ilości nienawiści i niechęci (w tym do własnego kraju), oraz może, zupełnie bezsensownie, zniechęcić ludzi do osiągania sukcesu. Ukazuje to gorszy obraz ludzkości niż w rzeczywistości jest i uważam, że to rzecz, do jakiej nikt nie ma prawa broniąc obrazu siebie.
Wiem, że ten sposób myślenia, łączący krytykę i sukces, wielu osobom jest na rękę. Nie tylko zdejmuje z nich odpowiedzialność, ale też może sugerować, że skoro są krytykowani, świadczy to o ich wielkim sukcesie, co bywa najczęściej kompletnie nietrafne. Wbrew chwilowej uldze, jakie to myślenie daje, jest to wyjątkowo negatywne i pesymistyczne wypaczenie obrazu świata – świata, w którym masa zazdrosnych frustratów tylko czyha, aż powinie Ci się noga. Świata, w którym nie ma dobrego wyjścia – bo albo jesteś “przeciętniakiem” i “masą” albo jesteś znienawidzony. Nie daje to żadnej odpowiedzialności Tobie, wbrew wszechmocy sugerowanej nieraz na różnych szkoleniach. Ja osobiście nie chciałbym żyć w takim świecie, więc nie rozumiem, czemu niektórzy kreują go z zapałem dookoła siebie.
Być może niektórzy po tym artykule poczują się źle (o ile nie wyprą tej treści), bo nie będa mieli już na kogo zwalić winy. Wiem, że niektórych nie przekonam, być może kogoś zrażę do siebie. Niestety, będę powtarzał to do znudzenia – ilość przyjaciół i życzliwych Ci ludzi nie zależy od tego ile masz pieniędzy. Zależy to od tego jak ich traktujesz. Koniec kropka.
Nie masz przyjaciół i ludzie się Ciebie czepiają?
Może warto zmienić swoje nastawienie do nich.