O femme fatale i czarownicach
Opublikowano: 01.07.2010
Wielu mężczyzn podczas swojej drogi rozwoju seksualno-emocjonalnego pociąga, gdy kobieta, zwłaszcza atrakcyjna i z klasą, ma jakieś cechy antyspołeczne.
Femme fatale, dla niektórych w wersji extreme jak Sharon Stone w “Nagim instynkcie”, dla niektórych w wersji soft jak niektóre bizneswoman, jest jednym z archetypów, które wydają się być kluczowe na pewnym etapie rozwoju męskości.
Niektórzy widzą w tym odbicie złej matki, nad którą dopiero teraz może dać się zapanować. Dla niektórych to test męskości, czy uda się posiąść taki rodzaj kobiety, wywołując podziw w grupie samców. I wreszcie dość łatwo wślizgująca się iluzja, że zablokowanie emocjonalne, wynikające z niedojrzałości i ogromnego najczęściej cierpienia, niezdolność do kochania i angażowania się uczuciowo – jest przejawem siły i mocy. Tylko ci, którzy wierzą w takie rozwiązanie dla uczuciowych problemów dają się złapać na taki haczyk. Chcą posiąść kobietę, która dokonała tego o czym oni marzą – stłumiła pewne kłopotliwe uczucia i stała się taką wersją siebie, jakiej nikt nie może teoretycznie zrobić krzywdy.
Na pewnym etapie mężczyzna zaczyna rozumieć, że nie dojedzie za daleko stając się kimś innym, niż jest naprawdę i otwiera się na pełnię swojej natury. Patrzy potem na taką kobietę i zamiast obiektu dzikiego pożądania i fascynacji widzi smutnego człowieka, któremu przydałaby się pomoc.